młodzież

Pasztety, do boju! – czyli szprychy w podróży kulinarnej

Udostępnij:


Muszę przyznać, że za każdym razem, kiedy spotykam się z pouczającymi, i zarazem przepełnionymi śmiechem, książkami dla młodzieży, towarzyszy mi radość. Kiedy już się zaprzyjaźnię z tego typu lekturą, zazwyczaj dodaje mi ona skrzydeł i pokazuje, że świat można zmieniać. Tak też jest z dzisiejszą pozycją. Do boju wkroczyły Pasztety! A, tak, tak, już wszystko wyjaśniam. Otóż pewien bardzo niemądry i złośliwy chłopak imieniem Malo założył na Facebooku głosowanie na Złotego, Srebrnego i Brązowego Paszteta. Tegoroczne 'nagrody’ zostają przyznane Mireille Laplanche, Astrid Blomvall i Hakimie Idriss. No i dziewczyny są najbrzydszymi uczennicami w całej szkole. A to pech! Przecież wyglądu się nie wybiera…

Dwa lata temu Złotego Paszteta zdobyła Mireille. Rok temu zresztą też. Od tamtej pory podchodzi do konkursu na Pasztety z dystansem. Nie za bardzo przejmuje się tym, że została okrzyknięta Brązowym Pasztetem. Brzydotę odziedziczyła po swoim ojcu, który się do niej nie przyznaje. Kiedyś, dawno, dawno, bo aż szesnaście lat temu, był promotorem pracy doktoranckiej mamy Mireille. No i zupełnie niespodziewanie owocem ich spotkań była dziewczynka, jak na złość bardzo podobna do 'tajemniczego’ ojca. Ale ten musi zachować pełną dyskrecję. Jest mężem bardzo wpływowej osoby we Francji. Na tyle wpływowej, że od dwóch lat zasiada na tronie tego kraju.


Aktualnie tatę Mireille zastępuje Philippe Dumont. Philippe Dumont, który jest taki sam, jak wskazuje to jego nazwisko. Próbuje on wypełnić lukę w życiu dziewczyny, jaką zostawił po sobie 'tajemniczy’ ojciec. No i troszkę mu to nie wychodzi. Nie rozumie, że rzecz nie tkwi w przedmiotach materialnych, takich jak perfumy, które zresztą Mireille wylała do toalety i specjalnie nie spuściła wody, aby Philippe poczuł, że jego pieniądze wylądowały w sedesie.

W dniu ogłoszenia pasztetowych zwyciężczyń do Mireille przychodzi nasz 'Srebrniak’, Astrid. Astrid z zezem, kaprawymi oczami i równie galaretowatym tyłkiem. Obie postanawiają wybrać się do Złotego Paszteta, Hakimy, choć jest już po dziesiątej wieczorem. Chcą zapomnieć o tym żałosnym konkursiku. I faktycznie, zapominają. A tak właściwie, to zapomina Mireille. I to już po otwarciu drzwi do domu swojej nowej przyjaciółki! A to dlatego, że otwiera je… Słońce! Oczywiście nie dosłownie, bo robi to Kader Idriss, żołnierz, który stracił obydwie nogi w wielkiej katastrofie. Ale dla zauroczonego Pasztecika Kader jest Słońcem. Pewnie domyślacie się, z czym jest to powiązane. 

Jak się później okazuje, wszystkie (trzy) dziewczyny za wszelką cenę chcą udowodnić, że 'brzydsze’ wcale nie oznacza 'gorsze’. I nie zgadniecie, co postanawiają w związku z tym zrobić! Ich celem jest dotarcie z Bourg-en-Bresse do Paryża. Ale nie będzie to taka zwykła wycieczka, nawet tak sobie nie myślcie! Nasze kochane Pasztety pojadą tam na rowerach! I jakby na przekór wszystkiemu, podczas podróży będą sprzedawały… paszteciki! Paszteciki, które pociągną za sobą w przyczepce od mamy Hakimy. Paszteciki, które będą sprzedawały z przeróżnymi sosami. No to w drogę!

Krokiem pierwszym jest oczywiście wykonanie przeogromnej ilości pasztetów i sosów. Tylko jak to zrobić, jeśli do sprawek kulinarnych ma się dwie lewe ręce!? Na całe szczęście dziadkowie Mireille są właścicielami i jednocześnie kucharzami pewnej restauracji z szyldem „Georges & Georgette”. To właśnie tam nasze bohaterki uczą się wykonywać wegetariańskie paszteciki i sosy 'niezbędne’ do ich spożycia. Trzeba też przyznać, że z babci taka kucharka, że podczas nauki dziewczyn… improwizuje. Całkiem nieźle jej to wychodzi.


No dobrze, przyczepka załatwiona, paszteciki wykonane. Pasowałoby teraz namówić rodziców Hakimy, żeby zgodzili się, aby ich córka mogła wyruszyć w podróż do Paryża. Wszystkie trzy domyślają się, że będzie to bardzo trudne zadanie. Hakima miała przecież dopiero dwanaście lat, a Astrid i Mireille były od niej starsze o niecałe cztery lata. Wyrażenie zgody rodziców Złotego Paszteta wprost graniczyło z cudem! Na całe szczęście Słońce, to znaczy Kader, świetnie znało swoją siostrę i wiedziało, jak ważna jest dla niej podróż z nowymi przyjaciółkami. Obiecał rodzicom, że weźmie dziewczyny pod swoją opiekę. Trzeba przyznać, że Mireille była tym zachwycona…


8 lipca to dzień, w którym trzy pasztety wyruszają w drogę. Peleton prowadzi Kader na swojej odlotowej maszynie, tuż za nim jadą dziewczyny na rowerach – ciągną nielekką przyczepkę pełną pasztetów i sosów. Ich start odbija się szerokim echem! Bohaterkom przybywają nie tylko zakwasy, ale również wierni kibice. W sumie nic dziwnego, o naszych Pasztetach piszą w jednej z najlepiej sprzedających się francuskich gazet. No, niezły początek. Później przychodzi czas na telewizję, a po kilku dniach – na transmisję podróży na żywo.

Dziewczyny muszą dotrzeć do stolicy Francji 14 lipca. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego. Otóż właśnie tego dnia odbywa się bardzo ważna impreza w Pałacu Elizejskim. Jej gośćmi będą niesłychanie istotne dla naszych Pasztetów osoby, takie jak… Oj, ale bym się wygadała! To niech zostanie tajemnicą. Mam nadzieję, że odkryjecie ją samodzielnie. 

Jak wspomniałam już na samym początku, „Pasztety, do boju!” dodają skrzydeł, pokazują, że w wielu przypadkach „chcieć” znaczy „móc”, że „brzydkie” wcale, ale to wcale, nie oznacza „gorsze”. Nie szata zdobi człowieka. Trzy Pasztety są tego idealnym przykładem. Mogę się założyć, że wielu czytelników chciałoby je poznać (oczywiście włączając w to mnie). A przecież dziewczyny do ładnych nie należały.



Każdy, kto sięgnie po „Pasztety, do boju!” nie zaprzeczy temu, że Clémentine Beauvais jest po prostu mistrzynią! Idealnie wskoczyła w skórę prawie szesnasto-letniej Mireille, o czym świadczy (nienadużywany) język nastolatków. Nie ma się co dziwić temu, że została okrzyknięta gwiazdą francuskiej literatury młodzieżowej. A, wspomnę jeszcze nawiasem, że pojawi się tutaj kilka brzydkich wyrazów, ale to nie jest aż tak istotne. Oczywiście pamiętajmy, że nie należy ich powtarzać!


Okładka książki wykonana przez niepowtarzalną Gosię Herbę jest taka sama, jak treść lektury, czyli fantastyczna! Znakomicie oddaje klimat towarzyszący czytaniu „Pasztetów”, można by nawet powiedzieć, że już po pierwszym rzuceniu okiem udziela się nam adrenalina bohaterek. A, i jeszcze jedno. Grzbiet i okładka wyróżniają się wśród innych, nie tylko ze względu na kolory!

A Wy sięgnijcie po tę pozycję i pozwólcie dodać sobie skrzydeł!