Nagle w miasteczku przy gaju pojawiła się pewna staruszka. Jej ekwipunek stanowiło tylko i wyłącznie kilka rzeczy, a mianowicie: szydełko, dwa ostre druty oraz „kaftan suty”. Babcia miała jednak wielkiego pecha, ponieważ już na samym początku wkroczenia do miasta pojawił się nie lada problem. Nie znalazło się dla niej żadne mieszkanie. Była już zmęczona tym szukaniem, miała go wręcz po kokardę! „Wyszła z miasteczka na pole kartofli”. Zrobiła sobie na drutach pantofle. Zastanawiała się gdzie je postawić, i stworzyła dywanik. Ale gdzie babcia miała położyć dywanik? I właśnie dlatego powstała podłoga. A następnie łóżko, kołdra, powłoczka i poduszka, nocniczek babuni, okna, ściany, firanki, belki, a na końcu… „dach wielki”!
Gdy babcia wyszydełkowała sobie już cały dom, powstały… wnuki! Dziewczynka i chłopiec. Lecz (jak zresztą wszystko stworzone na drutach lub szydełku) dzieci miały dziurki, nazywane również oczkami. Staruszce w ogóle to nie przeszkadzało, lecz innym osobom tak. Choć dziewczynka i chłopiec byli bardzo radosnymi dziećmi, nikt nie chciał ich uczyć! Nikt!
„Szepcą miedzy sobą belfrzy i belferki:
Szydełkowane dzieci? Przecież to wstyd wielki.
Nie tylko dla szkoły – dla całego miasta.
Nie ma o czym mówić, skończone i basta”!
Jednak wnuki nie przejmowały się tym i dalej pozostały szczęśliwymi i wesołymi osobami. Tak w sumie, to nie ma się co dziwić, bo gdy ma się bardzo zdolną babcię, która umie czarować szydełkiem i drutami, i z włóczki zrobi dosłownie wszystko, chyba nie da się być niezadowolonym! Babcia nie oszczędzała materiałów. Dla wnuków zrobiła wszystko, co tylko chciały! A takich zachcianek było naprawdę wiele. O tym, jak wyglądały i czemu służyły, dowiecie się już sami sięgając po „Babcię robiącą na drutach”. Muszę podkreślić, że popełnicie kolosalny błąd, jeśli tego nie zrobicie!
A teraz wróćmy do dzieci i staruszki. Babcia 'stanęła na głowie’, aby jej wnuczęta mogły chodzić do szkoły, a tymczasem wyszydełkowany przez staruszkę dom oraz plac zabaw dla jej dzieciaków z dziureczkami stały się jednymi z najczęściej odwiedzanych miejsc przez turystów! I pomyśleć, że dzięki włóczce można tyle zdziałać! Jednak przyjechał burmistrz i zamknął wełniane miasteczko za kratami! To było nie do pomyślenia, więc babcia zezłościła się straszliwie i… więcej już Wam nie zdradzę, ale dodam od razu, że kiedy przeczytałam koniec tej książki, łzy kapały mi z oczu jak kapuśniaczek. Lecz niestety nie był to płacz ze szczęścia. A Wy jak myślicie, co zrobiła staruszka w tych nerwach?
Jak wspomniałam już chwileczkę wcześniej, „Babcia robi na drutach” to książka, na którą mogą nam polecieć łzy (jednak uważajcie, lepiej, żeby łzy spadały na ubranie lub podłogę!!!). Koniec jest naprawdę zaskakujący. Ta lektura pokazuje nam, że wyobraźnia (babci) nie zna granic, a przede wszystkim uświadamia, jak bardzo można skrzywdzić drugiego człowieka, i nie chodzi mi tutaj o przemoc. „Nie szata zdobi człowieka”, a w tym przypadku nie dziurki zdobią dzieci. Domyślam się, że mieszkańcy miasteczka przy gaju nie słyszeli tego przysłowia lub się do niego nie stosowali. I jak mówi kolejna stara sentencja – „mądrzy ludzie uczą się na swoich błędach, a jeszcze mądrzejsi na cudzych”, dlatego my musimy zapamiętać krzywdzące zachowanie mieszkańców.
Zakończenie książki może nie jest zbyt kolorowe, lecz to wcale nie znaczy, że ilustracje nie mają jaskrawych i przyciągających oko barw! DOSKONALE zadbała o to Marta Ignerska! Mnie najbardziej podoba się ilustracja dziewczynki, czyli wnuczki, śmiejącej się i zasłaniającej ręką buzię. I na dodatek nad dwoma kucykami 'małej śmiechały’ widzimy czerwone paski, które świetnie kontrastują z dziurkowanym sweterkiem i uśmiechem od ucha do ucha! Nigdy nie zapomnę tego wspaniałego rysunku i śmiało mogę stwierdzić, że Marta Ignerska to prawdziwa mistrzyni!
Na koniec kilka słów o autorze tekstu. Zapewne mało kto przypuszczałby, iż Uri Orlev urodził się w Warszawie! Teraz mieszka w Izraelu. „Babcia robi na drutach” została napisana w 1981 roku i myślę, że pan Orlev jest w pełni zadowolony ze swojej polskiej „Babci”, gdyż, po pierwsze, sam ją przetłumaczył na język polski, a po drugie, wiem, iż powiedział kiedyś, że najlepsze wydanie jego książki to właśnie to z ilustracjami Marty Ignerskiej (i wcale mu się nie dziwię). Dlatego po raz kolejny wielkie brawa dla pani Marty!
A Wy macie zadanie specjalne – zwróćcie czasem uwagę na jakąś starszą panią z włóczką i dziurkowane dzieciaki.