Trudno mi krytykować uzależnienie od internetu jako osoba, która cały czas trzyma swój telefon w odległości nie większej niż metr. Przyznaję, że korzystam z niego zdecydowanie za dużo. Po przebudzeniu się, w drodze do szkoły, podczas nieciekawej lekcji, przed pójściem spać. Kilka lat temu z olbrzymim zdziwieniem patrzyłam na osoby, które zerkały na komórkę przy przechodzeniu przez pasy. Teraz niestety nie robi to na mnie żadnego wrażenia, a jest czymś wręcz zupełnie naturalnym. Widok telefonu w ręce nie szokuje już absolutnie nikogo. Usłyszałam kiedyś, że jeżeli go schowamy, rozmawiając z drugą osobą, podświadomie będzie ona dużo bardziej zaangażowana w naszą konwersację. Jednak niestety wiele osób (w tym ja) zapomina o tej istotnej metodzie. Myślę, że każdy z nas uznałby zgubienie telefonu za okropną tragedię – nie tylko ze względu na stratę materialną, ale również fakt, że przez jakiś czas zostaliśmy zmuszeni do funkcjonowania bez przedmiotu, który towarzyszył nam non stop. Czulibyśmy się, jakby oderwano nam część naszej tożsamości.
Tożsamość tworzona jest między innymi poprzez wspomnienia. Natomiast jednym ze sposobów na przechowywanie wspomnień jest robienie zdjęć. Mój tata jest osobą dość oszczędną, jeżeli chodzi o wykonywanie fotografii – uchwyca te momenty, które są dla niego ważne i godne zapamiętania. Moje patrzenie na tę sprawę jest nieco inne. Co jakiś czas czeka mnie porządne czyszczenie galerii i namolne klikanie w przycisk „usuń”. Jeżeli widzieliście się ze mną więcej niż kilka razy, bez problemu możecie zgłosić się do mnie po Wasze zdjęcia. Tworzenie obszernych kolekcji w naszych telefonach jest dla nas tym, czym dla naszych dziadków było uzupełnianie albumów wywołanymi fotografiami. Wiele osób zapewne myśli o tym z utęsknieniem, lecz raczej niechętnie zamieniłoby smartfony na aparaty analogowe. Tym, co różni jedne od drugich, jest między innymi możliwość robienia selfie.
Selfie to temat z lekka kontrowersyjny. Czasami faktycznie jest to najszybsza możliwa opcja na zrobienie sobie zdjęcia, jednak niesie za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Potrafi zupełnie zmienić spojrzenie na własną twarz i sprawić, że nie będziemy zadowoleni z żadnego innego zdjęcia. Czy posiadając tę wiedzę, zrezygnowałam z robienia selfie? Oczywiście, że nie. Jakiś głos z zewnątrz podpowiada mi, że to tylko naciśnięcie przycisku – nic więcej! Pan Wyrazisty również tak uważał. Gdy tylko zauważył jakieś ładne tło, błyskawicznie robił sobie zdjęcie. Miał ich już tak dużo, że mógłby z nich stworzyć wystawę wypełniającą cały Luwr. Na fotografiach towarzyszyły mu miasta, zabytki, morza i chmury. Odbiorców zachwycały nie tylko okoliczności przyrody, ale także twarz Pana Wyrazistego. Do czasu.
Zacznijmy od początku. Pan Wyrazisty, jak wskazuje jego przydomek, mógł pochwalić się zniewalająco wyrazistymi rysami twarzy. Miał bardzo charakterystyczny wygląd. Jego błyszczące oczy, pełne usta i naturalnie wykonturowany nos zwracały uwagę wszystkich przechodniów. Posiadał umiejętność wzbudzania w ludziach ciepłych myśli oraz wywoływania uśmiechu. Dlatego też świetnie sprawdził się jako twarz reklamująca różne produkty. Sąsiedzi chwalili go za jego urodę i życzliwość, co zdecydowanie podnosiło poczucie własnej wartości Pana Wyrazistego. Z biegiem czasu poczucie własnej wartości zamieniło się w postępujący narcyzm. Mężczyzna – zachwycony swoim pięknem – rozpoczął codzienną tradycję robienia selfie. Jego wizerunek zaczął pojawiać się w każdym zakamarku sieci, napędzając częstotliwość wykonywania sobie zdjęć. Aż pewnego dnia, gdy Pan Wyrazisty stanął przed lustrem, dostrzegł pewne zmiany. Zniknął błysk w oku, nieco zatarły się jego ostre rysy, a usta stały się mniej wydatne. „Czyżbym był chory?” – powiedział sam do siebie.
Jak się potem okazało, to nie choroba zmieniła jego wygląd. Z każdym kliknięciem aparatu w telefonie, Pan Wyrazisty tracił to, co go wyróżniało. Tracił swoją wyrazistość. Rozmywał się jego kontur brody, a on sam coraz bardziej przypominał niekształtną plamę, którą można porównać do rozpikselowanego obrazka. Przez to, że żył w świecie internetowym bardziej niż w tym realnym, uśmiercił swoją prawdziwość. Odebrano mu charakterystyczne cechy, a podarowano to, co z łatwością może wykreować internet. Pan Wyrazisty zdał sobie z tego sprawę o wiele za późno. Chcąc odzyskać swoją starą twarz, posunął się do radykalnych czynów, których efekty wcale nie okazały się być zadowalające.
Olga Tokarczuk oraz Joanna Concejo szczególnie cenią sobie to, co ludzkie – emocje, niedoskonałości, zachowania i kreatywność. Doskonale zdaję sobie sprawę z ogromnej mocy słowa i obrazu stworzonego przez człowieka, a nie sztuczną inteligencję. Podsuwając nam opowieść w książce „Pan Wyrazisty” o tytułowym bohaterze, chcą ostrzec przed wpadnięciem w sidła internetu, które mogą ukraść nam naszą wrażliwość i niepowtarzalność. Tekst Olgi Tokarczuk jest tutaj szalenie istotny, jednak to właśnie ilustracje Joanny Concejo nadają tej pozycji rytm i wydźwięk. To one prowadzą nas przez całą historię. Ilustratorka osiągnęła absolutne szczyty swoich możliwości. Przysięgam, że mogłabym (delikatnie!) rozerwać wszystkie nitki tej książki i obwiesić ściany mojego pokoju jej rozkładówkami. Abyście zrozumieli, jak znakomity jest „Pan Wyrazisty”, zdradzę Wam, że zastanawiałam się, czy nie powinien on zająć miejsca na podium, na którym dumnie stoją „Kiedy dojrzeją porzeczki”. A niektórzy z Was na pewno wiedzą, że to dla mnie pozycja wyznaczająca górną granicę jakości!
Mam nadzieję, że pójdziecie do księgarni po „Pana Wyrazistego”, lecz nigdy nie pójdziecie w ślady Pana Wyrazistego.