dorośli

Altruiści – czyli płonące ambicje

Udostępnij:

Usłyszałam kiedyś, że szczęśliwe rodziny nie istnieją. Pomyślałam o tym nieco dłużej i – ku swojej rozpaczy – nie doszłam do żadnych szokujących wniosków. Gdyby przyjąć szczęście jako coś niekończącego się i nieprzerwanego, faktycznie – szczęśliwe rodziny nie istnieją. Zawsze pojawi się jakiś zgrzyt, niezgodność, czy też awantura. To nieuniknione. I choć z natury jestem raczej łatwowierna, za nic w świecie nie uwierzę osobie twierdzącej, że nigdy nie pokłóciła się z rodzeństwem bądź rodzicami. Natomiast jeśli porównać by szczęście do drogi z licznymi wzniesieniami i paroma dolinami, do procesu z wzlotami i upadkami – wówczas szczęśliwe rodziny mają prawo bytu. Tym, co wyróżnia ich członków na tle innych rodzin, jest zaangażowanie. Nie nadmierne, wspólne spędzanie czasu, prezenty, wyjazdy lub sytuacja finansowa. Jednak niezależnie od tego, jak szczegółowo dopracowalibyśmy definicję „szczęścia”, Alterowie w żaden możliwy sposób nie wpisywali się w ramy szczęśliwej rodziny. Czy próbowali? No cóż, niekoniecznie.

Arthur Alter raczej nie marzył o zostaniu ojcem. Jego głowę zajmowało pragnienie osiągnięcia czegoś imponującego. Chciał przydać się światu. Dużo bardziej niż uczucia cenił racjonalne czyny i działania. Całą swoją energię przekuwał w realizację ambitnych pomysłów. Z początku imponowało to młodej Francine – oczarował ją swoim uporem i inteligencją. Ale kobieta nie sądziła, że jej przyszłe małżeństwo będzie polegało na życiu obok Arthura, a nie z nim. Arthura, który wywoływał podziw, po czym ekspresowo zamieniał go w litość. On sam chciał siebie podziwiać. Pracę przekładał ponad rodzinę, myśląc, że poświęca się w imię nauki. Problem polegał na tym, że o ile jego wysiłek był jak najbardziej zauważalny, o tyle sukcesy – niezupełnie. Nikt nie miał zamiaru inwestować w zamiennik betonu, a rozbudowywanie sieci wychodków w słabo rozwiniętych krajach afrykańskich okazało się sporym niepowodzeniem. Nie znając swoich dzieci praktycznie w ogóle, nie angażując się w małżeństwo oraz nie dyskutując o tym z absolutnie nikim, Arthur postanowił przenieść swoją rodzinę na Środkowy Zachód, aby starać się o posadę wykładowcy w najbliższym uniwersytecie.
Francine od samego początku nie była zadowolona z przeprowadzki. Wiedziała, że małżeństwo niesie za sobą liczne kompromisy. Nie wiedziała jednak, że również tak wiele poświęceń. Co prawda jej praca nie była ściśle powiązana z miejscem zamieszkania. Francine mogła otworzyć swój gabinet w jakimkolwiek miejscu, ale chciałaby mieć większy wpływ na losy jej rodziny. Od wielu lat wysłuchiwała sfrustrowanych i pogubionych par, pomagając wprowadzić ich życia na właściwe tory. Uważnie wysłuchiwała i służyła radą, czyli robiła to, na co nigdy nie było stać Arthura. Przywykła do swojej codzienności, z nieszczerym uśmiechem i posmakiem niezadowolenia na końcu języka. Nie obwiniała się za podjęte decyzje, nie rozpaczała nad brakiem kontroli. Starała się nie zdejmować swojej maski, dbać o kontakt z dziećmi oraz trzymać się okropnie wyczerpującej roli, jaką jest tworzenie spoiwa całej rodziny.
Maggie doskonale wiedziała, że bez mamy ich dom ległby w gruzach. Jej niechęć do ojca przyszła na świat razem z nią samą. Już od maleńkości uwielbiała wprowadzać go w zakłopotanie. Zadawała niekomfortowe pytania i podważała jego wiedzę. Nie rozumiała sensu pracy Arthura, a także głośno wyrażała sprzeciw przeciwko jego opiniom i poglądom. Nie cierpiała, gdy lekceważył jej wegetarianizm i zabierał do restauracji specjalizujących się w przygotowywaniu wieprzowiny. Maggie prześladował lęk, że łączy ją z ojcem o wiele więcej, niż by chciała. Gdy był w jej wieku, odczuwał niezatrzymane pragnienie zmiany i niesienia pomocy. Jego dobre serce z biegiem czasu zanikało, natomiast u Maggie rosło w siłę. Dwudziestoparolatka za wszelką cenę starała się edukować innych na temat krzywd i niesprawiedliwości tego świata, a do tego służyć innym, na przykład swoim sąsiadom. Miała poczucie misji, dlatego starała się wpajać odpowiednie wartości wszystkim dzieciom wokół siebie. Sama wyrzekała się wielu wygód i można odnieść wrażenie, że prowadziła życie ascetki.
Ethan stanowił totalne przeciwieństwo Maggie. W oczach wielu rodziców z pewnością byłby idealnym synem – cichym, pokornym i posłusznym. Zdenerwowanie okazywał okazjonalnie. Pisząc „okazjonalnie”, mam na myśli „naprawdę potwornie rzadko”. Nie pokazał swojej irytacji nawet wtedy, gdy ojciec wybrał mu college. Tym, co wyniszczało Ethana od wewnątrz, była uciążliwie dokuczająca samotność. Znajomi pozostawali w jego strefie marzeń nie tylko w podstawówce i szkole średniej, ale także na studiach. Dlatego bardzo silnie przywiązał się do pierwszej osoby, która zaoferowała przestrzeń na powiedzenie, co leży mu na sercu. Było dla niego obce uczucie. Z reguły nie przywiązywał się nie tylko do ludzi, ale także do pracy i pieniędzy. Im mniej pracował, tym więcej wydawał. Miał pełną świadomość tego, co robi. Wciąż rosnące długi były dla niego czymś tak odległym i abstrakcyjnym, że nie stały na przeszkodzie obfitego pozbywania się gotówki. Mieszkanie w świetnej lokalizacji na Brooklynie, zamiłowanie do pięknych wnętrz, a także alkoholu, nie poprawiały sytuacji.
Rodzina Alterów zaczęła się sypać wraz ze zdrowiem Francine. Później Arthur, Maggie i Ethan przeżywali żałobę na zupełnie różne sposoby, co zaskutkowało utrudnionym kontaktem, w szczególności z ojcem. Francine, już praktycznie jedną nogą w grobie, zmieniła testament. Wszystkie jej oszczędności trafiły do dzieci. Ethan zdążył je już roztrwonić. Maggie nie dotknęła pieniędzy, mając ogromne wyrzuty sumienia. Natomiast Arthur jedną ręką łapał się za głowę, a drugą łapał dłoń swojej dużo młodszej partnerki, która sprawiała, że mężczyzna nie był sam jak palec. Sytuacja rodzinna dwa lata po śmierci Francine wyglądała praktycznie tak samo, jak miesiąc po niej. I właśnie w tym czasie sześćdziesięciopięcioletni Arthur zaprosił do siebie swoje dzieci. Czy dopadła go tęsknota i chęć zbudowania z nimi więzi? To bardzo wątpliwe. Miał inne powody.
Gdy Maggie i Ethan przekroczyli próg swojego domu rodzinnego, powróciły stare, odleżane problemy. Starannie ukrywane tajemnice, nieprzepracowane traumy, głęboko schowane pretensje oraz żale uderzyły w rodzinę Alterów z podwójną siłą. Pojawiły się dyskusje nie tylko o przywilejach i polityce, ale także nieudolnie zakańczane awantury. Bez Francine dom przestał być prawdziwym domem. Andrew Ridker w swoim debiucie „Altruiści” (w tłumaczeniu Ewy Penksyk-Kluczkowskiej) przedstawił rodzinną historię z każdej możliwej perspektywy. Oddał głos bohaterom, zabierając nas do ich świata, ale ukazał również zmieniające się relacje pomiędzy Alterami. Nie szczędząc retrospekcji oraz opisów uczuć, zbudował wielopłaszczyznową powieść. Relacje ukazane w „Altruistach” możemy porównać do swoich własnych, a idee i ideologie przedstawione w książce zapewne trochę posiedzą w naszych głowach. Żałoba, kłótnie, problemy finansowe, nieudane małżeństwo wraz z poszukiwaniem sprawiedliwości – a także swojego miejsca – stanowią pakiet tematów bezpośrednio dotykających przedstawioną w książce rodzinę. Nie jest tajemnicą, że nie tylko ona mierzy się z takimi kłopotami.
Gwarantuję Wam, że nie polubicie Arthura, jednak „Altruistów” – jak najbardziej.
Tytuł – Altruiści
Tekst – Andrew Ridker
Przekład – Ewa Penksyk-Kluczkowska
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa, 2023