Trudno sobie wyobrazić, że pewnego dnia zostałaby nam zabrana możliwość swobodnego robienia zdjęć. Dzięki smartfonom oferującym proste usługi fotograficzne, każdy ich właściciel stał się amatorskim fotografem. Większość ludzi nie kłopocze się z wywoływaniem i podpisywaniem zdjęć. Niewiele osób używa aparatów. A jeśli już decydują się na takie rozwiązanie, zazwyczaj wybierają cyfrówki, przez co sprzęt analogowy powoli odchodzi w niepamięć. Podejście do fotografii zmieniło się na przestrzeni lat. Wykonanie zdjęcia nic nas nie kosztuje, musimy poświęcić na to tylko kliknięcie palcem. Dlatego fakt, że nieco ponad sto lat temu ludzie potrafili brać pożyczki na otrzymanie jednego zdjęcia, może wydawać się nieco szokujący. Wielu z nas praktycznie zapomniało, że uchwycenie danej chwili obiektywem aparatu nie było elementem codzienności, a stanowiło prawdziwe święto.
Im mniej uwagi poświęcamy fotografii, tym bardziej staje się ona dla nas przezroczysta. Tak naprawdę odruchowo patrzymy 'na’ zdjęcie, a nie oceniamy rzeczywistości 'przez’ zdjęcie. Wszystko, co dostrzegamy, bierzemy za stuprocentową prawdę. Wydaje nam się, że jedno konkretne ujęcie przedstawia szeroką perspektywę, więc nie zastanawiamy się zbyt długo nad jego historią. Okazuje się, że nie możemy robić nic bardziej bezmyślnego. Zakłamane zdjęcia to część nie tylko dzisiejszych czasów. Chłopska fotografia skrywa w sobie sporo niedopowiedzeń i zakłamań. Tak naprawdę nigdy nie została porządnie zbadana i opisana. Chłopi nie mogli sobie pozwolić na kupno aparatu, a jednorazowa przyjemność w postaci krótkiej sesji również wynosiła niemało. Często błyskawicznie można rozpoznać, że zdjęcie wykonała osoba z zewnątrz – z wyższych sfer. Da się to zaobserwować między innymi na fotografiach Mieczysławy Graff. Była ona młodą nauczycielką, które już w wieku osiemnastu lat przyjechała z aparatem pod pachą pracować w wiejskiej szkole. Zdarzało jej się robić zdjęcia w klasie, na wycieczkach i po lekcjach. Potem skupiła się na aspektach etnograficznych, nie zapominając o swoich artystycznych ambicjach. Faktycznie, pokazywała wieś, lecz jako temat poniekąd egzotyczny. Na fotografiach widać mieszkańców, ich domy, targ, instrumenty muzyczne, lecz wszystko jest uchwycone spojrzeniem inteligentnej mieszczanki, a nie wychowanej w tym miejscu chłopki.
Zdarzyła się jednak sytuacja, w której role kompletnie się odwróciły. Miało to miejsce co prawda nie w Polsce, a w Niemczech, ale nie jest to kluczowe dla tej historii. Hrabina von Zieten słynęła ze swojej niechęci do chłopów. Dzięki staraniom swojego ojca bogato wyszła za mąż, co zagwarantowało jej życie, o jakim marzyła. Nie przeszkadzało jej to we wtykaniu nosa w nieswoje sprawy, co skutkowało licznymi wezwaniami chłopów do sądu za zachowania, które nie przypadły hrabinie do gustu. Mogłoby się wydawać, że kobieta z własnej woli nie zamieniłaby ani słowa z człowiekiem niżej usytuowanym. Do czasu, kiedy podczas przejażdżki swoim powozem zobaczyła chłopa z aparatem w ręku. Brunon Maleszka szedł właśnie pieszo, aby wykonać swoje zlecenie i dorobić parę groszy. Hrabina słyszała o jego niespotykanym zajęciu, więc kazała mu sfotografować się podczas wiosennej wycieczki. Mimo niechęci społeczności wiejskiej w stronę hrabiostwa, Maleszka wykonał zdjęcie, które zachowało się do teraz. Robienie zdjęć było na tyle kuszące, że bariera społeczna nie stanowiła w tym przypadku przeszkody dla dostojnej damy. Każdy chciał mieć własne fotografie na pamiątkę.
Pamiątka traci na wartości, jeśli nie znamy przypisanej jej historii. To wręcz rodzinny obowiązek, aby podczas oglądania zdjęć opowiadać o fotografowanych osobach, miejscach i okolicznościach. Z chłopską fotografią jest nieco trudniej ze względu na odległe czasy. Bohaterów i autorów zdjęć często nie ma już na świecie, a podpisy na ich odwrocie zazwyczaj są niejasne bądź nieczytelne. Dodatkowo w grę wchodzą również inne aspekty, o których nie mamy pojęcia. Niekiedy można zaobserwować podejrzane detale, takie jak niepasujący ubiór lub rekwizyty, których chłopi zwyczajnie nie mogli posiadać. Wędrowni fotografowie, odwiedzając wsie, jeździli nie tylko z aparatem, ale również z całym kufrem. Rodziny przebierały się, aby korzystniej się prezentować. Większość sąsiadów robiła to samo, dlatego wiele zdjęć zawiera powtarzalne elementy. Praktycznie każda para może pochwalić się na przykład romantycznym ujęciem na motorze. Dlaczego wszyscy tak robili? Przecież ludzie wokół wiedzieli, że osoby na zdjęciach nie są w posiadaniu takich przedmiotów. Może chłopskie rodziny chciały chociaż przez moment poczuć się bardziej luksusowo i odświętnie, nie uwieczniając swojej biedy?
Chłopi, jako że nie byli w posiadaniu dużej ilości pieniędzy, rozsądnie gospodarowali swoimi zasobami. Jeśli zdecydowali się przeznaczyć na coś pieniądze, mieli wobec tego swoje oczekiwania. Patrząc na posiadane zdjęcia, nie chcieli myśleć o niedogodnościach i przeciwnościach losu. Raczej woleli się uśmiechnąć i wspominać przyjemną chwilę, jaką stanowiło wykonywanie fotografii. Podobna sytuacja dotyczyła monideł, które wkradły się do chłopskich tradycji. Stanowiły tańszą alternatywę dla fotografii ślubnych, a dodatkowo dzięki nim istniała możliwość lekkiego 'wzbogacenia’ własnej rzeczywistości. Jednak zdarzało się, że państwo młodzi nie byli zadowoleni z uzyskanego efektu. Nie podobały im się zmienione rysy twarzy, a brak kompetencji monidłowych malarzy tylko pogarszał sprawę. W ten sposób monidła niekiedy trafiały na dna szuflad i szaf. Zawieruszały się podczas przeprowadzek, podobnie jak zdjęcia, których wciąż brakuje w rodzinnych kolekcjach.
Istnieje wiele powodów, przez które historia fotografii chłopskiej jest niewidoczna i niedostrzegalna. Nigdy nie została zbadana, ponieważ nikt nie uznał jej za wystarczająco godną uwagi. Nie jest ściśle fotografią ludową, więc muzea i galerie nie są nią zbytnio zainteresowane. Agnieszka Pajączkowska zauważyła ten problem, pracując nad „Wędrownym Zakładem Fotograficznym„. Aby zrozumieć chłopską perspektywę zdjęć jak najszerzej, zajrzała we wszystkie możliwe miejsca i zakamarki. Prowadziła setki rozmów z ludźmi powiązanymi z tym tematem, a także dobijała się do wszelkich instytucji. Zadania nie ułatwiła pandemia, więc poszukiwania stały się jeszcze bardziej wymagające. Znacząco pomógł jej konkurs „Fotografia chłopów polskich” zorganizowany lata temu przez Marię Bijak i Aleksandrę Garlicką, dzięki któremu mogła samodzielnie zmierzyć się ze zdjęciami i opowieściami liczącymi ponad wiek. Uznała, że to wątek istotny dla kultury i tożsamości osób wywodzących się ze wsi. Została zauważona przez jury „Paszportów Polityki”. I bardzo słusznie, ponieważ oddała głos ludziom dotąd nieusłyszanym. Nie sposób nie zwrócić uwagi na język, jakim się posługuje w swojej pozycji „Nieprzezroczyste”. Książka Pajączkowskiej składa się z niedługich esejów opierających się na fotografiach, ich historiach, wiedzy na temat chłopskiej społeczności oraz odniesień do niej w dziełach kultury. Mam nadzieję, że lektura dotrze do jak największego grona czytelników, bo pokazuje spojrzenie, którego do tej pory brakowało.