dorośli

Trylobity – czyli kolekcjonerzy niepowodzeń

Udostępnij:
Winslow Homer „The Fox Hunt”

Jestem pełna podziwu dla osób, które uparcie twierdzą, że wszystkie ograniczenia i bariery tkwią tylko i wyłącznie w naszej głowie. Zanim zaczniecie bronić wyznawców tej zasady i częściowo przyznawać im rację, chciałabym zaznaczyć, że jestem w stanie zrozumieć ich perspektywę. Jednak zazwyczaj są to słowa wypowiadane przez wybrańców, którzy wspominając o odniesionym sukcesie oraz ciężkiej pracy, umiejętnie omijają temat szczęścia dmuchającego w ich skrzydła i dającego o sobie znać w odpowiednich chwilach. Być może nie musieli mierzyć się z trudnościami, które mogły okazać się niemożliwe do przeskoczenia. A niewykluczone, że podczas dążenia do obranego przez siebie celu, mieli wystarczająco dużo samozaparcia, zasobów finansowych, pomocnych kontaktów czy też wsparcia bliskich, aby dotrzeć do zadowalającego punktu. Lecz nie jest tajemnicą, że siła wyższa – nazywana także losem – nie traktuje wszystkich w jednakowy sposób, więc niektórzy są zmuszeni do stawienia czoła rozczarowującej rzeczywistości.

Świadoma rezygnacja z własnych marzeń to w mojej opinii jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie mogą się nam przytrafić. Każdy z nas definiuje swoje marzenia w nieco inny sposób. Rozmyślamy o nich i mimowolnie je kategoryzujemy. Część zachowujemy tylko dla siebie, a o niektórych moglibyśmy opowiadać godzinami. Zdarza się, że niekiedy wątpimy w szansę na ich spełnienie do tego stopnia, że nieświadomie coraz bardziej się od nich oddalamy. Wspomniane wątpliwości nie biorą się znikąd. To prawda, czasem mogą być nieuzasadnione. Ale często ich korzenie sięgają problemów rodzinnych, miejsca zamieszkania, różnych traum, czy też nieciekawej sytuacji finansowej. W takim przypadku zostajemy poniekąd zmuszeni do odłożenia na bok swoich marzeń. Musimy podejmować rozważne decyzje z jak najmniejszym ryzykiem niepowodzenia. Zapewne nie przynoszą nam one szczęścia, co nie zmienia faktu, że pozwalają prowadzić godne życie.

Colly marzył o Ginny i powiększeniu swojej kolekcji trylobitów. Urodził się w pobliżu Company Hill, skalistej góry, która z roku na rok wyglądała na coraz bardziej wysłużoną. Parokrotnie przeszedł ją wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu skamieniałości, konsekwentnie ignorując rady starszych mieszkańców, że marnuje czas. Bliski przyjaciel jego ojca szczególnie znał się na tym temacie. Wystarczyło tylko pokazać mu kamień, a on w sekundę potrafił rozszyfrować jego wiek oraz nazwę. Rozszyfrowywanie ludzkich zachowań i myśli również szło mu nie najgorzej. Zawsze w odpowiednich momentach przywoływał w dyskusji Ginny, doskonale wiedząc, że Colly intensywnie rozmyśla o jej powrocie. Młody chłopak tęsknił nie tylko za łamiącą serca dziewczyną, ale także za tatą. Co prawda nie mógł się pochwalić świetną relacją ze swoim ojcem, ale umówmy się – strata rodzica uderza w każde dziecko. Tym bardziej, że śmierć przyszła znienacka. Wszyscy cieszyli się, że tata przeżył wojnę, więc jego nagłe odejście wyjątkowo ich zaskoczyło. Colly, jako jedyny syn, został obarczony obowiązkiem sprawowania opieki nad gospodarstwem. W ogóle mu się to nie uśmiechało. Pragnął odszukiwać skamieniałości i zamieszkać na Florydzie razem z Ginny.

Doświadczeniem, które łączyło Colly’ego i Beau, jest wychowywanie się w niepełnej rodzinie. Beau był gotów porzucić swoją dotychczasową codzienność, zostawić mamę i uciec do Nowego Jorku, aby zdobyć wyższe wykształcenie. Poczuł się zawstydzony, gdy dowiedział się, że najpierw powinien skończyć liceum. Z edukacją raczej nie było mu po drodze. Jego nastoletnie życie polegało na pracy, próbie dopasowania się do otoczenia i odwiedzinach Lucy, która była nazywana słowem na „k”. Zawód mechanika zdecydowanie nie przypadł mu do gustu. Znalazł się w warsztacie, ponieważ jego właściciel obiecał ojcu Beau, że w razie trudności i nagłych przypadków, zapewni chłopakowi możliwość zarabiania. Pieniądze z zajmowania się samochodami były jedynymi przyniesionymi do domu. Matka Beau, znajdując się w olbrzymim dołku psychicznym po rodzinnej tragedii, dostała od lekarza dwa zalecenia – przyjmowanie przepisanych leków oraz odpoczynek. Jej przesiadywanie w domu ciągnęło się już od ośmiu lat, a syn stał się jedynym źródłem utrzymania. Nastolatek nie chciał zawieść matki, jednocześnie marząc o szansie, która pozwoliłaby mu na odmienienie swojego losu. Na razie upijał się z dwukrotnie starszymi od siebie współpracownikami i szukał sposobu, w jaki mógłby zdobyć ich szacunek.


Z kolei Reva czekała nie na szacunek, a na powrót ukochanego brata. Od kilku lat nieustannie odczuwała pustkę. Odkąd zniknął Clinton, jej oczko w głowie, ulubiony członek rodziny, nic nie wyglądało tak, jak wcześniej. Nikt nie sprostał zadaniu uszczęśliwienia jej. Uśmiech na twarzy wywołałyby tylko dwie kreski na teście ciążowym, lecz łono Revy konsekwentnie nie chciało przynieść jej potomstwa. Pójście naprzód nie wydawało się kobiecie odpowiednią opcją, zarówno jak rozpamiętywanie przeszłości, więc w tym wypadku żadne rozwiązanie nie było dobre. Reva zdecydowała się poddać. Nie miała siły dbać o swoje małżeństwo. Nie miała siły zdrowo się odżywiać. Nie miała siły iść do pracy. Czuła się ściśnięta przez sidła niesprawiedliwości i gorączkowo szukała winnych. Wypełniała ją wściekłość na brata, męża, rodziców, a nawet na rzekę płynącą spokojnym strumykiem tuż przy jej domu. Pomimo otaczających ją ludzi, ciągle towarzyszył jej strach przed byciem samotną. Coraz mocniej uświadamiała sobie, że być może zaznanie szczęścia nie jest jej pisane.

Każdy z nas w mniejszym bądź większym stopniu dąży do wyznaczonych przez siebie celów. Bohaterowie książki „Trylobity” często nie są w stanie ich zrealizować ze względu na napotkane dramaty. Dostali od losu pakiet trudności i nikt nie powiedział im, jak się z nimi zmierzyć. Ciężka górnicza praca, impulsywne morderstwo, nadmiar alkoholu, odejście bliskiej osoby, brutalnie złamane serce, wychowywanie się w rodzinie zastępczej, zamiłowanie do bójek i niespełnione pragnienie bycia kochanym nie oferują obiecujących perspektyw na przyszłość. Breece D’J Pancake dostrzegł w ludziach wspomniane problemy i postanowił ułożyć z nich historie z porażkami w roli głównej. Doszukiwał się najdrobniejszych cech i szczegółów, które pozwoliły jego opowiadaniom wejść na najwyższy szczebel szczerości. Wszystkie rozdziały „Trylobitów” w przekładzie Macieja Świerkockiego są wypełnione papierosowym dymem, zapachem mocnych trunków oraz klimatem przydrożnych hoteli, zaniedbanych gospodarstw i tanich barów. Autor zabiera nas do Wirginii Zachodniej, gdzie brak gotówki daje się we znaki, a możliwości tutejszych mieszkańców kurczą się z dnia na dzień.

Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że język opowiadań Pancake’a nie zrobił na mnie wrażenia. Jego samobójcza śmierć w wieku dwudziestu siedmiu lat jest podwójną tragedią, ponieważ jest to także ogromna strata dla literatury. Pisarz nie bawił się w niepotrzebne wątki. Od razu wrzucał swoich czytelników na głęboką wodę, odważnie zarysowując tło opowieści bez zbędnych epitetów i nic nie wnoszących opisów. Za pomocą ostrych, niedługich zdań, przedstawiał swoich bohaterów i brał pod lupę ich zachowania. Odwoływał się do ich myśli oraz czynów, rzucając niezwykle cennymi wskazówkami i zwracając naszą uwagę na istotne detale. Dwanaście rozdziałów książki „Trylobity” – będącej częścią obiecującej serii „Opowiadania amerykańskie” – stawia Breeca D’J Pancake’a w świetle mistrza trafnych spostrzeżeń. Przyznaję, że zaczynając lekturę, możecie poczuć się zaatakowani gęstą atmosferą Wirginii Zachodniej. Jednak kiedy uda Wam się zrozumieć jej mieszkańców, przepadniecie na dobre.

Tytuł – Trylobity
Tekst – Breece D’J Pancake
Przekład – Maciej Świerkocki
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2024