Autentyczność jest zagadnieniem, którego zdefiniowanie może nieść ze sobą pewne trudności. Do głowy przychodzą mi określenia takie, jak prawdziwość, szczerość, zgodność z rzeczywistością. Jednak po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że wspomniane synonimy niezupełnie oddają naturę tego jakże kłopotliwego wyrazu. Organizatorzy tegorocznej edycji Festiwalu Conrada postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i przy pomocy gościń oraz gości odszyfrować znaczenie autentyczności. Okazuje się, że pełni ona kompletnie odmienne role w różnych gatunkach literackich. W zawodzie reportera niełatwo wyznaczyć granicę między wiarygodnością a autentycznością. A może w tym wypadku po prostu ona nie istnieje?
Żywo dyskutowali na ten temat Beata Chomątowska, Artur Domosławski i Radosław Wiśniewski. Prowadząca to spotkanie Kaja Puto starała się wydobyć ze swoich rozmówców esencję reporterstwa i wnikliwie wyłapywała szczegóły mogące umknąć uwadze słuchaczy. Zastanawiając się nad autentycznością, naturalnie nie można uciec od mediów społecznościowych. Przybieranie masek w internecie to powszechne zjawisko, ale czy jest ono równoznaczne z przybieraniem nowej tożsamości? Panuje narracja, że możliwość publikowania reportaży – czy też „pseudoreportaży” – w sieci poniekąd odbiera tej formie dziennikarstwa należytej powagi, a ich autorzy często bezkarnie posługują się niepotwierdzonymi faktami i nie stronią od pomówień. W tej kwestii Beata Chomątowska jest zwolenniczką konserwatywnego podejścia. Z ciepłem w sercu wspomina złote czasy polskiego dziennikarstwa, kiedy tworzenie każdego artykułu wiązało się z niepraktykowaną dzisiaj pracą od kulis. Teksty musiały zostać odpowiednio zweryfikowane i przepuszczone przez kolejne bramki. Dziś odchodzi się od bariery wejścia w zawód reportera, co sprawia, że samozwańcze, internetowe wpisy mają odmienny rytm pracy – są pozbawione wyłapywania wiadomości w szumie informacyjnym, odsączania ich i poddawania ocenie bardziej doświadczonych osób. Taki stan rzeczy z kolei otworzył wiele drzwi dla Radosława Wiśniewskiego, który zaistniał dzięki opisywaniu rzeczywistości na platformach cyfrowych. Jego posty z pewnością różniły się od innych swoją długością, lecz chcąc obiektywnie przedstawić opisywane zjawisko, było to nieuniknione, aby czytelnik był w stanie wyrobić sobie rzetelną opinię na interesujący go temat. Artur Domosławski również dba o unikanie subiektywizmu w swojej twórczości, dlatego nie wierzy we wszechwiedzącego narratora, który przekazuje prawdy i narzuca swoją perspektywę. Słysząc, że w jego książkach pojawiają się nieścisłości, zawsze prosił o ich skorygowanie i podanie konkretnych argumentów, jednak koniec końców nigdy nie było mu dane zobaczyć tego rodzaju poprawek. Sam klasyfikuje rozpoznawanie wiarygodności oraz posługiwanie się nią jako umiejętność skrupulatnie nabywaną, przychodzącą z czasem. Natomiast autentyczność możemy umieścić tuż obok ludzkiej natury, charakteru i personalnych upodobań. Aby napisać autentyczny reportaż, osoba pisząca powinna być zaangażowana w jego proces tworzenia na polu emocjonalnym. O ile spłodzenie tekstu wiarygodnego wiąże się z rzemiosłem, warsztatem i pieczołowitym zbadaniem tematu, o tyle autentyczność wypływa z wnętrza reportera.
Nieco inaczej prezentuje się ten sam rzeczy w przypadku pisarek i pisarzy zajmujących się fikcyjną prozą. Autorzy specjalizujący się w opowiadaniach, esejach i powieściach codziennie wyznaczają sobie bezpieczne granice zmyślania. Rafał Sowiński postanowił zmierzyć się z wątkiem autentyczności zmyślania, o którą podpytał gości prowadzonej przez niego Conradowej dyskusji – Barbarę Sadurską, Natalkę Suszczyńską oraz Adama Kaczanowskiego. Samo słowo „zmyślanie” oddziałuje na nas negatywnie, a nawet blokująco. Faktycznie, kreowanie własnej rzeczywistości niesie za sobą wiele niebezpieczeństw, jednak nie jest tożsame z nieprawdą. Zmyślanie, za które jesteśmy tak często karani w dzieciństwie, jest pewną formą autoekspresji. Może być dobrą zabawą i czynnikiem niezwykle pasjonującym. Wyzbycie się go jest zaprzeczeniem prozy i jednocześnie momentalnym zagrzebaniem przyszłości swojej kariery literackiej. Barbara Sadurska trafnie zauważa, że tworząc opowieści z pojawiającym się na końcu morałem, odbiera autentyczności czytelnikom, ponieważ zabiera im wolność wyobraźni. Jej utwory rodzą się z prawd, które w jakimś stopniu przykuły jej uwagę. Później, biorąc je pod lupę, na potrzeby książki stopniowo je przekształca, lecz – co niesamowicie istotne! – nigdy ich nie zniekształca. Osobą, która raczej nie boryka się z problemem autentyczności, jest Adam Kaczanowski. Co więcej, nie wierzy on w nieautentyczność. Nie przepada za nadmierną faktografią. Dodatkowo wszystko, co wyszło spod jego pióra, głęboko z nim rezonuje i pozwala mu na odejście od czyhających na niego pułapek i niejasno określonych ram. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie odpowiadać za interpretacje swojej prozy, o czym nie zapomina również Natalka Suszczyńska, zawierając w swoich tekstach wydźwięk emocjonalny, pozwalający nam utożsamić się z jej autentycznymi rozmyśleniami oraz przeżyciami. Być może właściwymi synonimami dla autentyczności są oryginalność i niepowtarzalność? Żaden twórca nie może pochwalić się siłą i sprawczością na tyle dużą, że wejście w skórę swojej koleżanki bądź kolegi po fachu stanowi dla niego wykonalne zadanie.
Rozkładając teksty literackie na najdrobniejsze elementy, bez wątpienia doszukamy się cech wspólnych. W przypadku reportażu może być to wiarygodność, a kiedy pochylimy się nad fikcyjną prozą, bez dwóch zdań dopatrzymy się wspomnianego zmyślania. Unikatowości i osobliwego charakteru dodaje im właśnie autentyczność. To ona podnosi poziom literatury, pozwalając pisarkom i pisarzom na pozostawianie na papierze nie tylko umiejętnie stworzonych zdań, lecz także części swojej duszy i drzemiących w niej uczuć.
Tekst powstał we współpracy z Festiwalem Conrada i Tygodnikiem Powszechnym.