dzieci

Beskit bez kitu. Zima – czyli poszukując ciepła

Udostępnij:

Nie sądzę, abym była jedyną osobą, która niejednokrotnie rozmyślała o spędzeniu zimy – lub chociaż ferii zimowych – w domku nieopodal mroźnych gór. Jako że raczej nie pałam się do wyściubiania nosa za drzwi podczas niskich temperatur, wyobrażałam sobie wieczory z gorącą czekoladą (herbatę również bym zaakceptowała), dźwiękiem drewna palącego się w kominku i widokiem śniegu za oknem. Oczywiście zakładam, że wychodziłabym na spacery, pochłaniałabym otaczający mnie krajobraz, po czym wracałabym do domku na drzemkę pod ciepłą i grubą kołdrą. To wszystko jest oczywiście wytworem mojej wyobraźni i zdaję sobie sprawę z tego, że życie w górach zdecydowanie odbiega od mojego opisu. A jeżeli cofniemy się w czasie o dziesięć dekad, okaże się, że zima w górach raczej nie była niczym przyjemnym.

Już samo słowo „przyjemność” raczej kojarzy nam się z ciepłem, a co za tym idzie – z latem. Wakacje słyną z tego, że są czasem przyjemności i wolności. Jednak nie dla wszystkich. W latach dwudziestych ubiegłego wieku, siedmioletnia Paraska zdecydowanie nie tęskniła za latem. Musiała wtedy wstawać praktycznie o świcie, aby pasać owce lub zaganiać gęsi na pastwisko. Nie przepadała także za pilnowaniem zwierząt przed wilkami lub bieleniem płótna w rzece. Zimą mogła dłużej pospać. Chociaż tak naprawdę nie zawsze, bo nierzadko mama budziła Paraskę, aby rozpaliła ogień w piecu. Była posłuszną córką, więc na polecenie mamy wstawała z łóżka, przygładzała swój długi, blond warkocz, wyglądający po nocy jak snopek siana, zakładała na siebie wiele warstw ubrań oraz zrobione na drutach przez mamę wełniane skarpety i grzecznie szła po drewno. Cieszyła się, że tata zdążył przed wyjazdem narąbać spory zapas. Po rozpaleniu ognia, mama rozkazała Parasce namielić mąki do porannych wypieków. Dziewczynka przewiązała się fartuchem i przeklinając pod nosem, wyszła z miską do sieni. Chciałaby przejąć rolę Nastki, widocznie faworyzowanej córki.


Mimo, że Paraskewę i Anastazję dzielił tylko jeden rok życia, błyskawicznie można odgadnąć, która jest młodsza, a która starsza. Rodzice nadali swojemu pierwszemu dziecku imię Paraskewa, ponieważ urodziła się ona w piąty dzień tygodnia, a jej imię wywodzi się z greckiego słowa o znaczeniu „piątek”. Natomiast imię Anastazja pochodzi od słowa oznaczającego „wskrzeszenie” i „zmartwychwstanie”, nawiązującego do Niedzieli Wielkanocnej. Rodzice mówili do swoich córek skróconymi wersjami ich imion, nie chcąc połamać sobie języka. Najmłodszym członkiem rodziny jest maleńki Mikołaj, który przyszedł na świat w dzień świętego Mikołaja, patrona dzieci i wilków. Rodzice niebywale cieszyli się z jego narodzin. Odkąd sięgają pamięcią, posiadanie syna było ich marzeniem. Paraska uśmiechała się na widok swojego brata, jednak w głębi duszy była na niego wściekła. Odkąd maluch pojawił się w izbie, każdy musiał chodzić na palcach. Dziewczynka nie mogła już dawać upustu swojej złości w pracowni taty, bo mama potwornie denerwowała się z powodu hałasu. Ale nie była ani trochę zła, kiedy Nastka w środku nocy prosiła o opowiedzenie bajki, budząc przy tym Mikołaja.


Ulubioną historią na dobranoc Nastki jest opowieść o kamieniarzu. Przypomina jej ona o tacie, który także wykonuje ten zawód. Tęsknota za nim to coś, co łączy całą rodzinę. Wchodząc do stajni z wiadrem napełnionym lodowatą wodą, Paraska odczuwa nawet brak konia, którego tata zabrał ze sobą do kamieniołomu. Zostaje na moment ze zwierzętami, aby się przy nich ogrzać. Na całe szczęście nie musi wychodzić na dwór, aby przejść do stajni. Chyża, czyli łemkowska chatka, cechuje się tym, że wszystkie pomieszczenia w gospodarstwie znajdują się pod jednym dachem. Kiedyś krowy dzieliły przestrzeń swojej izby razem z ich właścicielami, aby ogrzać jej wnętrze, jednak mama twierdzi, że to kompletnie wyszło już z mody i nie powinno się tak robić. Dlatego dziewczynki codziennie zaliczają sporo rundek między stajnią a główną częścią domu.


Jeżeli ktoś z sąsiadów widzi na horyzoncie Paraskę, może być pewien, że za moment ujrzy także Nastkę. Siostry są nierozłączne każdego dnia, a szczególnie w niedziele, podczas których wspólnie wybierają się do cerkwi. Mama nie mogła się tam z nimi wybrać, ponieważ tradycja zakazuje kobiecie chodzenia po cudzych ziemiach i wchodzenia do świątyń przez sześć niedziel od urodzenia dziecka. Ubrała więc ciepło swoje córki, dała im nieco pieniędzy na ofiarę i zamknęła za nimi drzwi. Niedzielne wizyty w cerkwi wiązały się nie tylko z samą uroczystością, ale również z rozmowami ludzi zebranych z całej wsi i okolic. Paraska i Nastka raczej niechętnie odpowiadały na pytania, jak się czuje mama i kiedy tata wróci z pracy. Czekały na moment, w którym podczas mszy będą mogły unieść wzrok ku górze i poprosić o bezpieczny i szybki powrót ojca do chyży. Gdy dziewczynki wpatrywały się w malowidła na ścianach cerkwi, usłyszały głos mówiący: „Koń Barnów wrócił sam”. Obie z prędkością światła wybiegły na zewnątrz. W ich głowie pojawiły się najgorsze myśli. Ich koń ucieszył się na widok znajomych twarzy, jednak one zdecydowanie nie były zadowolone z tego, że stoi przed nimi kompan taty bez jego samego.


Od tamtego momentu życie Paraski i Nastki zupełnie się odmieniło. Ich sporo starsza koleżanka doradziła im, aby nie czekały na cud, tylko same się przekonały, co stało się z ich tatą. Zaproponowała, że wyruszy z nimi do kamieniołomu i pomoże w poszukiwaniach. Dla czternastoletniej Tekli była to okazja do odbycia zimowej przygody, natomiast dla dziewczynek – do znalezienia ich ukochanego ojca. Na miarę swoich umiejętności opracowały drogę wędrówki i kilka dni później – nikomu o niczym nie wspominając – zmierzały w obranym kierunku. Jeszcze przed świtem Tekla czekała na swoje dwie koleżanki. Była nie tylko w świetnym nastroju, ale także w… spodniach. Kilkuletnie siostry nie pomyślały o wygodzie i bez większego namysłu założyły swoje tradycyjne spódnice. Jednak nie musiały długo czekać, aby zorientować się, że to ich absolutnie najmniejszy problem.


Przyznam się Wam, że gdy mój wiek mieścił się w ramach wieku przedszkolnego, a potem wczesnoszkolnego, baśnie nie były czymś, co uwielbiałam. Niespecjalnie ekscytowały mnie dramatyczne przeżycia i końcowe morały. Dlatego mam wrażenie, że los podsunął mi pod nos książkę „Beskid bez kitu. Zima”, abym zmieniła moje zdanie na temat tego gatunku! Jeżeli zapytalibyście, o czym jest pozycja Marii Strzeleckiej, nie potrafiłabym udzielić Wam jednozdaniowej odpowiedzi. Bez chwili zawahania mogę Wam przyrzec, że autorka stworzyła przepiękną, wzruszającą, a także bardzo edukującą opowieść. Z perspektywy dwóch sióstr oraz ich nastoletniej przewodniczki poznajemy Beskid Niski i przekonujemy się o tym, że jest to miejsce magiczne. Nie tylko dowiadujemy się o żyjących tam zwierzętach i występującej roślinności, ale przede wszystkim pochłaniamy tamtejsze tradycje i legendy. Moją ulubioną jest opowieść Tekli o chłopcu o dobrym sercu, który dzięki niemu zdobył przyjaciela lisa. Z historii opowiadanych przez dziewczynkę można wyciągnąć sporo wniosków. I to nie tylko tych bezpośrednio odnoszących się gór, ale także do tematów takich, jak miłość, poszanowanie do natury, czy też siła więzi rodzinnych.


Dodatkowo, jak już zapewne zdążyliście zauważyć, tekstowi Marii Strzeleckiej towarzyszą również ilustracje wyglądające niczym wyciągnięte prosto z albumu z rycinami! Dodają one dodatkowego „smaku” całej opowieści, za co autorka została doceniona przez jury Polskiej Sekcji IBBY! Książka „Beskid bez kitu. Zima” została nominowana w aż dwóch kategoriach – literackiej oraz graficznej. Jako, że mam zaszczyt być ambasadorką tego konkursu, chciałabym zachęcić Was do zerknięcia na listę tegorocznych wybrańców i trzymania kciuków za swoich faworytów! Miejmy nadzieję, że Maria Strzelecka pojawi się na wygranej liście 🙂

Tytuł – Beskit bez kitu. Zima
Tekst i ilustracje – Maria Strzelecka
Wydawnictwo Libra, Rzeszów, 2021