Każdy z nas codziennie wykonuje masę czynności związanych z higieną. Kąpiemy się, rozczesujemy włosy, myjemy zęby, nakładamy na siebie różnego rodzaju kremy, używamy dezodorantu, czy też psikamy się perfumami. Niektórzy nie ruszą się z domu bez nici dentystycznej. Inni natomiast zawsze zabierają ze sobą mgiełki do ciała. W kieszeniach praktycznie każdej kurtki lub plecaka ukrywają się paczki chusteczek. Krótko ujmując – higiena jest dla nas niezwykle ważna. Jednak, jak już zapewne wiecie, nie zawsze była ona stawiana na piedestale. Albo może inaczej – była ona rozumiana zupełnie inaczej niż dzisiaj.
Kto lubi długie kąpiele w wannie – ręka do góry! Założę się, że mamy teraz w górze całe stadko rąk. Dla wielu osób to ulubiona forma relaksu. Poszukajcie w głowie osoby, która nie chciałaby spędzić spokojnego wieczoru w ciepłej wodzie, z książką w ręku lub przyjemną muzyką w tle. Macie problemy z tym zadaniem? Jeszcze kilka dni temu mogłabym przybić Wam piątkę. Dzisiaj oczywiście także mogłabym to zrobić (z wielką chęcią!), ale znając już wielu wrogów kąpieli. Jednym z nich był żyjący w piątym wieku Święty Hieronim, który uparcie twierdził, że chrzest wynagradza wszystkie kąpiele, więc mycie się jest absolutnie zbędne do końca życia. Z kolei Paula Rzymianka mówiła, że czyste ciało i suknia kryją nieczystą duszę. Uwaga, czternaście wieków później zmieniło się wcale nie tak wiele, jak można by przypuszczać. Hrabina de Pange, francuska arystokratka, z wielką dumą powtarzała, że nikt w jej rodzinie nigdy się nie kąpał. Na pewno byłby z niej dumny lekarz Théophraste Renaudot, który w skrajnych przypadkach zalecał swoim pacjentom mycie się, ponieważ uważał je za niezdrowe i zupełnie niepotrzebne.
Jak pewnie podejrzewacie, ładne zapachy były nieczęstym zjawiskiem. Każdy usprawiedliwiał się sentencją: „Tam, gdzie śmierdzą wszyscy, nie czuć nikogo”. Chociaż tak naprawdę nie każdy. Na przykład starożytni Rzymianie byli wielkimi czyściochami. Traktowali kąpiel jako rozrywkę, dlatego sporą część swojego wolnego czasu poświęcali na przesiadywanie w łaźniach. Niezależnie od tego, czy posiadali w domach prywatne łazienki, chodzili do publicznych łaźni. Były one miejscem spotkań przyjaciół i znajomych. Mogli z nich korzystać wszyscy – kobiety i mężczyźni, dzieci i dorośli, wolni i niewolnicy. Co ciekawe (i jakże niesprawiedliwe!) kobiety często musiały płacić za wstęp dwa razy więcej niż mężczyźni. Musicie także wiedzieć, że wizyta w łaźni to nie tylko kąpiel i pogaduszki. Zwykle zaczynała się ona od ćwiczeń gimnastycznych, a kończyła masażem. A to, co działo się pomiędzy tymi czynnościami, jest bardzo interesujące!
Odejdźmy na moment od tematu wody. Zatkajcie nos – ostrzegam! No chyba, że chcecie poczuć woń stolca króla Polski. Tak, dobrze przeczytaliście – woń stolca króla Polski. A konkretniej – Władysława Jagiełły. Był on znany z tego, że przyjmował gości podczas załatwiania się. Co więcej, każdy wiedział, że jeśli odwiedzi króla właśnie wtedy, rozmowa pójdzie dużo przyjemniej. Nie tylko Jagiełło miał towarzystwo w toalecie. Na przykład królom brytyjskim asystował specjalnie wybrany dworzanin. Mężczyzna pełniący tę funkcję zajmował się prywatnymi sprawami władcy, takimi jak ścielanie łóżka, mycie, ubieranie oraz… no właśnie, pomoc przy wypróżnianiu. Zapewne jesteście ciekawi, jak to wyglądało. Otóż stolcowy (tak, tak go nazywano) przynosił królowi miskę z wodą oraz ręczniki do podtarcia, pomagał się mu rozebrać, a po wszystkim wynosił nocnik. Jeśli współczujecie teraz temu biednemu dworzaninowi – niesłusznie! Wszyscy dążyli do tego, aby zostać stolcowym. Było to przeogromne wyróżnienie.
Wyobrażacie sobie nie czesać włosów przez miesiąc? Okropność! Kilka wieków temu, kiedy Europejczycy byli wrogami higieny, twierdzono, że mycie jest szkodliwe. Mycie włosów także. Medycy radzili, aby raz na jakiś czas posypać włosy pudrem, a następnie go wyczesać. Natomiast na wsi nie robiono nawet tego. Chłopi praktycznie w ogóle nie zdejmowali z głowy czapek i chust. Jak już się domyślacie, sprawa nie wyglądała zbyt dobrze. Włoski się sklejały, zbijały, splątywały i wręcz obciekały łojem. Przestrzeń idealna dla wesz i innych robaków. Wiedzieliście, że kiedyś Polacy byli kojarzeni z kołtunami? Naprawdę! Łacińska nazwa kołtunów to „plica polonica”. Ponad połowa chłopów borykała się z tym problemem. Dziwnym trafem nikt nie wpadł na to, że kołtuny biorą się z braku higieny. Wymyślano natomiast mnóstwo innych powodów, które dzisiaj potrafią nieźle rozbawić.
Jestem przekonana, że jeśli zaproponowałabym Wam wyjazd do spa – na sto procent byście nie odmówili. Nazwa „spa” pochodzi od miejscowości Spa w Belgii, która od siedemnastego wieku była uznawana za magiczne uzdrowisko. Spa kojarzy się nam z relaksem i wypoczynkiem. Uwierzcie mi, nie zawsze tak było! Przyjazd do kurortu uważano kiedyś za okropną karę. Pobyt tam trwał całkiem sporo – bo aż kilka tygodni – i odbywał się pod ścisłym lekarskim nadzorem. Pacjenci musieli pić okropnie niedobrą wodę, trzymać się specjalnej diety i dużo spacerować. Jednak najważniejsze w ciągu tych dni były liczne kąpiele. Co prawda wciąż nie były one uwielbiane, jednak wiele osób zaczęło wierzyć w ich uzdrawiające właściwości. Dlatego poddawano się różnym natryskom i biczom wodnym. W sumie to nie dziwię się, że wszyscy je nienawidzili. Wręcz parząca woda silnie uderzająca w chore części ciała brzmi jak istne tortury. Nieco później w Wielkiej Brytanii zaczęto stosować zimne kąpiele. Oj, z nimi także wiążą się ciekawe historie!
Historia higieny i jej liczne zwroty akcji to fascynujący temat. Jestem oczarowana (i również bardzo zaskoczona) wieloma wydarzeniami, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Zajrzałam do rzymskich term, łazienki Charlesa Dickensa i sedesu stacji kosmicznej. Ale zobaczyłam też miejsca, w których brakuje podstawowych środków higienicznych. Ba, brakuje nawet toalet! Prawie siedemset milionów ludzi wciąż musi załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na dworze. To zatrważająca liczba. Taka sytuacja ma miejsce na przykład w Indiach. Ten kraj rozwija się w ogromnym tempie. Jego gospodarka ma szansę zająć trzecie miejsce na świecie. Hindusi mogą pochwalić się ogromnymi osiągnięciami. A jednak pięćdziesiąt milionów mieszkańców wciąż nie ma dostępu do toalet. Podział na kasty, napadanie kobiet i zanieczyszczenie wód nie ułatwia sprawy. Mogłoby się wydawać, że w dwudziestym pierwszym wieku takie rzeczy nie mają prawa mieć miejsca. A jednak. Smutne, prawda?
Zapewne już zdążyliście się zorientować, że dzisiejsza pozycja to książka, którą można tylko uwielbiać. Wystarczy spojrzeć na okładkę – nazwiska autorów i wydawnictwo od razu mówią nam, że mamy do czynienia z pozycją z najwyższej półki. Piotr Socha, autor znanych wszystkim „Pszczół” i „Drzew”, pracował nad „Brudem” (czyli zbierał materiały oraz tworzył oprawę graficzną)… dwa lata. Efekt jest piorunujący. Każdą z jego ilustracji mogłabym powiesić na ścianie swojego pokoju jako plakat. Patrzyłabym na nią kilkadziesiąt razy dziennie i za każdym razem nie mogłabym wyjść z podziwu. Autorka tekstu, Monika Utnik-Strugała sprawiła, że ma się ochotę przeczytać tę książkę „na raz”. Jeśli sięgniecie po „Brud. Cuchnącą historię higieny”, postawicie wysoką poprzeczkę wszystkim książkom, które planujecie przeczytać. Zbliża się czas kupowania prezentów. Myślę, że dzieło Piotra Sochy i Moniki Utnik-Strugały będzie się pięknie prezentować w rękach Świętego Mikołaja lub pod choinką. Prezent idealny!