dorośli

Jak płakać w miejscach publicznych – czyli leki i lęki

Udostępnij:

Nie każdy pozwala sobie na szczerość. I tak, zgodzę się z tym, że niektórzy nieco jej nadużywają i w zanadrzu zalewają nią nowopoznane osoby. Jednak musicie przyznać, że zazwyczaj jest zupełnie na odwrót. Od razu pojawiają się pewne niedopowiedzenia, sztuczne uśmiechy, zmiany tematów, drobne kłamstwa, a przede wszystkim – żarty. Wyobraźcie sobie, jak potwornie wyglądałby świat bez nich. Już nie chodzi nawet o sam brak śmiechu, przez który z pewnością zrobiłoby się dużo bardziej ponuro. Po prostu żadnego poważnego lub niewygodnego tematu nie dałoby się zakończyć ironicznym tekstem bądź obrócić w żart. Wtedy nie moglibyśmy założyć swojej maski. A może istnieje rzeczywistość, w której szczerość idzie ramię w ramię z poczuciem humoru? Nie będę zmuszała Was do rozmyślania nad filozoficznymi pytaniami i odpowiem wprost – tak, istnieje. Taką właśnie rzeczywistość wykreowała Emilia Dłużewska.

Emilia wie, że mogła trafić gorzej. Wychowała się w domu, w którym stawiano na edukację, słuchano Trójki i nie jadano białej czekolady. Co ciekawe, ten opis idealnie pasuje do moich rodziców sprzed trzech lat. Czemu sprzed trzech lat? – tego raczej nikomu nie muszę tłumaczyć. Tym, co także cechuje rodzinę Emilii, jest nadmierna troska. Żaden jej członek nie lubi się martwić, co skutkuje tym, że każdy zamartwia się dwa razy bardziej. Emilia nie jest wyjątkiem. Martwi się, że jest złą córką, przyjaciółką, dziewczyną. Martwi się, że pod sympatią w jej kierunku kryje się litość. Martwi się, że w przeszłości podjęła złą decyzję, która do tej pory sprowadza ją na złe tory. Martwi się, że wszystkie rzucone przez nią na ziemię niedopałki bezpośrednio przyczyniły się do śmierci żółwi. Martwi się, jak zareagują rodzice na wieść o jej diagnozie. I martwi się, że jest głupia.

Od zawsze budowała poczucie własnej wartości na inteligencji i wiedzy. Wiedziała, że jest mądra. To właśnie Emilia była tą nastolatką układającą stosy książek wypożyczonych z biblioteki. Nietrudno się domyślić, że miała pewne kłopoty z zawiązywaniem więzi z rówieśnikami. Niewiele osób zwracało na nią uwagę. Do czasu. Do czasu, kiedy w wieku czternastu lat zaczęła dojrzewać, a jej twarz zaczęła coraz bardziej zbliżać się do kanonu piękna. Nagle dostrzegała uśmiechy innych kierowane w jej stronę. Koledzy z klasy nagle podpytywali o prace domowe, a koleżanki podchodziły i zaczynały rozmowy. Emilia zawsze podziwiała dziewczyny, które w jakiś sposób odstawały od reszty. Nie obchodziły je absolutnie żadne opinie innych, także na swój temat. Emilia nigdy taka nie była. Gdyby asertywność podlegała sztywnym ocenom, dostałaby raczej dwójkę. No może trójkę. Szybko przekonała się, że będąc ładną, życie staje się prostsze. Jednak wówczas nie zdawała sobie z tego, że „prostsze” wcale nie oznacza „bezproblemowe”.


Na trzydzieste trzecie urodziny dostała prezent lekko spóźniony, pełen rozczarowania i ulgi zarazem. Dostała diagnozę. Depresja. Już wiedziała, dlaczego nie ma siły założyć rajstop, płacze pięć razy dziennie, a trud swojej dziennikarskiej pracy może porównać do ciężkich robót w kopalni. Ale nie myślcie, że razem z diagnozą do jej głowy od razu zawitały endorfiny i serotonina. Zanim leki od psychiatry zaczęły działać, Emilia długo rozmyślała nad tym, czy oby na pewno nie zmyśliła swojej choroby. Przez stereotypowy obraz depresji uznawany przez społeczeństwo, podważała swoje objawy, a winę zrzucała na lenistwo i chęć wytłumaczenia się. Syndrom oszustki zakorzenił się w Emilii na tyle głęboko, że miała ona poczucie, że jest kiepska nawet w chorowaniu na depresję. Nie wspominając już o chorobie afektywnej dwubiegunowej, której objawy jednoznacznie wypierała, a o diagnozie dowiedziała się o wiele później.

Emilia zobaczyła, jak bardzo było z nią źle dopiero wtedy, gdy leki zaczęły działać. Nagle padający deszcz denerwował ją tylko trochę, a jej dni przestało wypełniać oglądanie seriali. Z biegiem czasu pojawiało się także coraz mniej łez. A uwierzcie mi, Emilia była kiedyś istną specjalistką od płaczu. Zdarzało jej się płakać nie tylko we własnym mieszkaniu, ale także na ulicy, w tramwaju, w pracy, w widzie, na bazarku oraz w centrum handlowym. Jeśli wydaje się Wam, że to oznaka wrażliwości, delikatności, czy też dobrego serca, nieco się mylicie. Takie ilości wyciskanych łez raczej nie są ich objawami. Nie są też niczym zdrowym. Lecz jeśli kiedykolwiek zdarzyłoby się Wam płakać w miejscu publicznym, dobrze trafiliście. Emilia przygotowała w swojej książce – nota bene zatytułowanej „Jak płakać w miejscach publicznych” – listę, jak robić to odpowiednio. To nie jedyna lista. Dowiecie się także, jak wstać z łóżka, kiedy wybrać się do psychiatry oraz w jaki sposób powiedzieć rodzicom o braniu leków. Z tym ostatnim może być nieco więcej kłopotu.

Kłopotem może być także nuda. Tak, nie pomyliłam się. Pomijając zawsze wyciągany na pierwszy plan smutek, w depresji Emilii towarzyszyła ciągnąca się nuda. Każdy dzień przebiegał identycznie. Ten sam harmonogram polegający na prawdziwych męczarniach. Mimo tego, że Emilia jest absolutnie największą fanką pozycji leżącej, całodniowe leżenie na łóżku lub w wannie nie było niczym przyjemnym. Wybranie się do kina, na spacer lub do znajomych także stanowiło czynność nie do wykonania. I tak właśnie Emilia trwała w tym stanie, zanim stawiła czoła ciężkiemu (i jakże drogiemu!) wyzwaniu, jakim jest poszukiwanie psychiatry oraz terapeutki. Odpowiadając z góry na Wasze pytanie – nie, nie czekała w kolejce do państwowych specjalistek i specjalistów. Dziwi Was to? Myślę, że ani trochę.

Emilia Dłużewska nie napisała poradnika, jak radzić sobie z chorobą. Nie jest twarzą depresji. Nie dysponuje wynikami odpowiednich badań. Nie stawia diagnoz, nie przepisuje leków. Nie przeprowadzała wywiadów z psychiatrami. Napisała książkę z perspektywy pacjentki. Książkę, która może realnie pomóc. Przekonać do wizyty u psychiatry. Sprawić, że poczujemy się zrozumiani. Zmienić naszą perspektywę. Wzbudzić empatię, ale nie litość. A dodatkowo może także rozbawić. Emilia, wprawiona w obracanie poważnych tematów w żart, napisała zabawną książkę o depresji. Nie prześmiewczą i lekceważącą – po prostu podchodzącą do tematu z pewnym dystansem. Tylko nie myślcie, że podczas czytania „Jak płakać w miejscach publicznych” będziecie się śmiać do rozpuku. Być może, zgodnie z tytułem, rozpłaczecie się podczas lektury w tramwaju lub pociągu. Gwarantuję Wam, że Emilia Dłużewska dostarczy Wam całą gamę emocji. No co tu dużo pisać, debiut wyszedł jej całkiem niezły.

Tytuł – Jak płakać w miejscach publicznych
Tekst – Emilia Dłużewska
Okładka – Ola Jasionowska
Wydawnictwo Znak, Kraków, 2023