Wyobraźcie sobie, że zwierzacie się pewnej osobie z najważniejszych momentów Waszego życia. Niekiedy czekacie na radę, a czasami po prostu pragniecie wylać z siebie potok słów. Nie, nie, nie – nie chodzi mi tutaj o wizytę u terapeuty. Opowiadając swoją historię, widzicie przemijające obrazy. Zaczynają się już od dzieciństwa i płyną przez nastoletniość, młodość oraz dojrzałość. Widzicie także obrazy za szybą mijane z prędkością około pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Taksówkarz to osoba, przed którą ludzie się otwierają. W końcu i tak są na niego skazani – przecież muszą z nim dojechać do celu. Dlaczego by w takim razie nie urozmaicić swojej podróży rozmową?
Do auta wsiada kobieta około sześćdziesiątki. Słychać brzdęk zniczy w jej torbie. Nic dziwnego, w końcu jest Święto Zmarłych – pierwszy listopada. Mimo tego, że mamy bardzo wczesną porę, pasażerka prosi o podwózkę na cmentarz. Mówi, że woli załatwić sprawunki rano i już później się nimi nie przejmować. Po południu musi przyjmować gości. Twierdzi, że całe jej życie jest żartem. Zaczęło się od tego, że urodziła się w Święto Zmarłych. Ponoć pierwszy dzień jej życia był zwiastunem całej przyszłości. Po rozwodzie jej były mąż wyemigrował do Kanady. Postawił tam sobie piękny dom. A ona? Dorobiła się tylko schorzeń w barkach, bo kiedyś pływała zawodowo. W latach sześćdziesiątych zdobyła mistrzostwo Warszawy w pływaniu. Potem oddała się dziennikarstwu. Ale uważa, że jej praca to nuda jak flaki z olejem.
Znowuż mamy pierwszy dzień miesiąca. Tym razem pierwszy sierpnia. Do taksówki wsiada kobieta ze swoim tatą. Sędziwy mężczyzna wyróżnia się swoim wyglądem. Pochylone plecy, ciężki mundur, a na nim symbol Polski Walczącej. Niestety wiek sprawił, że mówienie sprawia mu ogromną trudność. Słuch również nie jest w najlepszej formie. Na pierwszy rzut oka widać duże podobieństwo córki do swojego taty. Wąskie usta, ostre rysy twarzy, spiczasty nos i przenikliwe spojrzenie. Widocznie silna osobowość to już cząstka genów tej rodziny. W zamian za transport do muzeum na obchody Powstania Warszawskiego, córka powstańca opowiada taksówkarzowi jego historię. W czasie wojny jej ojciec był listonoszem. Nosił listy między rodzinami. Swoją pracę traktował piekielnie poważnie. Któregoś dnia powstania mężczyzna zorientował się, że nie zdąży dostarczyć już powierzonych mu listów. Ukrył je w drzwiach mieszkania w starej kamienicy. O dziwo listy przetrwały resztę wojny. Właśnie wtedy listonosz obiecał sobie, że dostarczy wszystkie listy ich adresatom. Czuł się odpowiedzialny za tę korespondencję. Jak myślicie, ile lat zajęło mu to zadanie? Kiedy dopiął swego, zapewne był z siebie bardzo dumny.
Taksówkarz zerka na telefon. O, nowy kurs. Kurs na hasło „Tomasz”. Kiedy pasażer wsiada do auta, od razu łapie kontakt z taksówkarzem. Rozmawia im się tak dobrze, że u celu podróży pan Tomasz zaprasza nowo poznanego człowieka na herbatę. Ściany jego mieszkania zdobią oryginalne maski, pamiątki, zdjęcia oraz przedziwne instrumenty muzyczne. Podłogi są usłane kolekcją azjatyckich dywanów. Mężczyzna mówi, że za trzy miesiące wyrusza w trasę koncertową. Planuje odwiedzić kameralne jazzowe kluby we Włoszech, Francji i Hiszpanii. Jest świeżo po operacji i nie czuje się najlepiej. Bardzo chciałby wziąć ze sobą osobę, która pomoże mu z walizkami i pakunkami. Taksówkarz zgadza się od razu. Taka propozycja to dla niego ogromny zaszczyt. Niestety niedługo później pan Tomasz umiera. Odszedł uwielbiany muzyk jazzowy – Tomasz Stańko.
Drzwi warszawskiej przychodni otwierają się i wychodzi z nich starsza kobieta. Ostrożnie wsiada do taksówki. Na pytanie: „Dokąd jedziemy?” odpowiada, że nie pamięta. Nie pamięta, gdzie mieszka. Jedyne, co przychodzi jej do głowy to ogromny kościół. Jej ręka wskazuje okolice Woli. Po kilku minutach krążenia po tej dzielnicy przypomina sobie, że mieszka na ulicy Sarmackiej, czyli na Wilanowie. Wprowadziła się tam trzy lata temu, ale pamięć wciąż płata jej figle. Starsza kobieta mówi, że tęskni za Zamościem. Spędziła tam całe swoje życie. Miała przyjaciółki i często wybierała się na spacery po rynku. Nie może przywyknąć do Warszawy, nie czuje się tutaj dobrze. Trzy lata temu córka poprosiła ją o podpisanie jakiegoś dokumentu, więć kobieta go podpisała. Z miłości do swojej jedynaczki. Mówi, że gdyby wiedziała, ile przez ten papierek straci – w życiu by go nawet nie dotknęła.
Przy autostradzie stoi autostopowiczka. Nie wygląda na szczęśliwą ani zdrową. Taksówkarz zatrzymuje się przy niej i zaprasza do środka. Nie przyjmuje żadnych pieniędzy, bo – jak sam podkreśla – autostop rządzi się swoimi prawami. Kobieta pragnie dostać się do Warszawy, więc idealnie się składa, ponieważ taksówkarz właśnie do niej jedzie. Wraca z kursu do Łodzi. Nowa pasażerka wsiada do samochodu z dwiema reklamówkami wypełnionymi warzywami. Ponoć co miesiąc tutaj po nie przyjeżdża. Znajomi starają się jej pomóc. Dają jej ziemniaki, marchewkę, buraki. Sporym problemem jest dojazd. Niekiedy kobieta jest zmuszona do spania na przystanku. W domu czeka na nią czwórka dzieci. Najstarsza córka, Natka, opiekuje się młodszym rodzeństwem. Ma dziewięć lat. Monolog kobiety przerywa na moment przystanek na stacji benzynowej. Gdy taksówkarz wysiada z samochodu, kobieta prosi go o kupienie coca-coli. Ma w sobie bardzo dużo cukru, więc zabije głód na parę godzin.
Łysiejący pan, na oko sześćdziesięcioletni, pakuje do taksówki swoją ogromną torbę. To człowiek, który od kilkunastu lat ubiera stopy warszawiaków. Chodzi na parkingach od kierowcy do kierowcy i stosuje swoje wybitne zdolności marketingowe. Dokładnie szesnaście lat temu zamknął swój niewielki sklepik ze skarpetkami i wyszedł z towarem na ulicę. Stawia się na parkingu codziennie o szóstej rano. Swoją pracę rozpoczyna od pukania w szybki. Zna każdego taksówkarza i każdego kierowcę autobusu. Już szykuje się na przypływ nowych klientów, bo za niedługo zmienia się autobusowa warta. Wszyscy darzą Skarpeciarza wielką sympatią. Nie tylko kupują od niego skarpetki, ale również częstują go kawą, ciastkiem i najnowszą historią z miasta.
Anna jest osobą niezwykle empatyczną i pogodną, chociaż życie cały czas podkłada jej kłody pod nogi. Marzeniem pana Drakuli i jego żony jest zostanie rodzicami, jednak to nie takie proste, jak mogłoby się wydawać. Taylor nie należy do punktualnych osób, natomiast Michał bardzo chce stać się odpowiedzialny. W ciągu pięciu lat w taksówce Bartosza Gardockiego siedziało mnóstwo ludzi. Możemy ich liczyć w tysiącach. Pięć lat temu pan Bartosz wstał z krzesła przy korporacyjnym biurku i usiadł za kierownicą. Z uśmiechem na twarzy mówi, że uwielbia swoją pracę. Radość sprawia mu nie tylko prowadzenie samochodu, ale przede wszystkim rozmowa z drugim człowiekiem. Na jego samochodowym fotelu usiedli Hanna Krall, Halina Szpilman, Zbigniew Wodecki, ale również samotna matka i pani pogodynka. Już po kilku pierwszych kursach Bartosz Gardocki orientuje się, że praktycznie wszystkie jego rozmowy z pasażerami zahaczają o bardzo ważne pytanie, czym jest szczęście. Dlatego właśnie jego wyśmienity reportaż nosi tytuł „Kurs na ulicę Szczęśliwą”. Mam nadzieję, że czytelników tej świetnej książki będziemy mogli liczyć nie w tysiącach, lecz w setkach tysięcy, a nawet w milionach!