dzieci

Mam prawo i nie zawaham się go użyć – czyli dzieci nie ryby i swój głos mają

Udostępnij:

Czy wszystkie dzieci znają swoje prawa? Skąd takie zdziwienie w oczach niektórych z nich? Czyżby nie wiedziały, że mają nie tylko obowiązki, ale również przysługują im prawa, które muszą przestrzegać inni? W takim razie trzeba to koniecznie wyjaśnić! Na całe szczęście z pomocą w postaci książki „Mam prawo i nie zawaham się go użyć” nadchodzi niezwykle zgrana para – Joanna Olech i Edgar Bąk. Zacznijmy naszą podróż z Czerwonym Kapturkiem i jego przyjaciółmi!

Ups, chyba troszeńkę się zapędziłam. Już wszyściutko tłumaczę. Czerwony Kapturek to przesympatyczna dziewczynka (w całkiem niezłych trampkach), która zna się na prawach dzieci jak mało kto! Wszystkie te prawa ma pięknie wykaligrafowane na rulonie papieru i wyciąga je w odpowiednim momencie! Kapturek ma także wspaniałych rodziców, z którymi ma świetną, partnerską relację. Nasza bohaterka jest niezwykle pomocna. Nie tylko gromadce swoich przyjaciół. Sami przyznajcie, cud-dziewczyna z tego Kapturka!

Książka „Mam prawo i nie zawaham się go użyć” jest podzielona na dziewięć rozdziałów. Każdy z rozdziałów opowiada o historiach różnych dzieci, a nieliczne nawet i o dorosłych. Ja przedstawię Wam trzy rozdziały (i to w dużym skrócie). Przygotujcie się na czeredę nieszablonowych zdarzeń!

Pewnego pięknego dnia zza drzwi jednych z domów na ulicy Żurawinowej wyszła piegowata dziewczynka z czerwonym kapturkiem na głowie. Wzrok każdego spacerowicza przechodzącego obok naszego Kapturka spoglądał na jej nowiusieńkie, olśniewające, czerwone trampki. Owa dziewczynka właśnie niosła chorej babci koszyk pełen pysznych smakołyków oraz najnowszy numer tygodnika „Twój komputer”. Kiedy Czerwony Kapturek szedł do domku babci leśną dróżką, zupełnie niechcący cisnął szyszką w Wilka. O dziwo Wilk wcale się nie zezłościł, chciał tylko 'przytulić’ dziewczynkę. Na całe szczęście Kapturek była myślącym dzieckiem i od razu zadzwoniła po babcię. Wilk dostał niezłą fangę w nos, a gdy się przebudził, ujrzał tylko napis:

Nikt nie ma prawa
krzywdzić dziecka, ani
dotykać go w sposób,
który je zawstydza,
przeraża, wprawia
w zakłopotanie.

Podpisano: Rzecznik praw dziecka

i już go nie było!

Następna historia wydarza się w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Choć zapadał zmrok, całe miasteczko wprost błyszczało od świątecznych ozdób! Tata poprosił Kapturka wpatrzoną w światełka na choinkach w ogródkach sąsiadów o kupienie w pobliskim spożywczaku grzybów do uszek oraz odebranie od szewca butów należących do mamy. Jak się zapewne domyślacie, dla dziewczynki nie był to żaden problem. Każda okazja na wpatrywanie się w udekorowane witryny na wystawie cukierni była doskonała.

Kilkanaście minut później, dziewczynka wartkim krokiem wracała do domu. Właśnie wtedy spostrzegła bardzo dziwną kupkę łachmanów. Spod nim wystawały bose stopki. Jak się po chwili okazało, pod tymi łachmanami chowała się pewna dziewczynka. W jej ręce znajdowały się zapałki. Tata nie pozwolił wracać jej od domu, dopóki nie sprzeda wszystkich. Nasza Kapturek miała dobre serduszko – od razu wyjęła świeżo naprawione buty, kazała je włożyć dziewczynce i zabrała ją do domu. Tam dziewczynka z wielkim apetytem pochłaniała kolejne talerze zupy. Po chwili Kapturek szybciutko rozwinęła papierowy rulon z napisem:

Nikomu nie wolno
bić dziecka. Ani zmuszać
do pracy, która szkodzi
jego zdrowiu, rozwojowi,
edukacji. Dzieciom
przysługuje prawo
do dobrego traktowania
i godziwych
warunków życia.

Podpisano: Rzecznik Praw Dziecka

Kiedy dziewczynka opowiadała o tym, jak źle traktowana jest w domu, rodzice Czerwonego Kapturka raz-dwa chwycili za słuchawkę telefonu i wykręcili numer do Rzecznika. A co się wydarzyło później? To musicie odkryć sami.

Przeskoczmy teraz rozdział trzeci i przenieśmy się do rozdziału… Hmn, trudno wybrać. O, przenieśmy się do rozdziału ósmego. Otóż w miejscowości o nazwie Gorzów Wielkopolski mieszkała pewna Eurosierotka Marysia. Eurosierotka to dziewczynka, która ma oboje rodziców, tylko że to tak, jakby ich nie miała, bo wyjechali z kraju na zarobek. I Marysia musiała zostać z babcią. Z babcią nie było jej aż tak źle, ale gdy inne dzieci chodziły na lody z rodzicami, Marysia musiała siedzieć w babcinej kuchni. Nauka też szła jej dość opornie, bo zamiast się uczyć, cały czas wpatrzona w komórkę czekała na wiadomość od rodziców. A wiadomości przychodziły coraz rzadziej, raz w miesiącu, a to też nie zawsze. Pewnego dnia Marysia odczytała na swoim telefonie, że rodzice się rozstają. Za jakiś czas po dziewczynkę przyjechał tata i w tajemnicy przed mamą zamieszkał ze swoją córką w domku akurat przy ulicy Żurawinowej. Miał pecha, nie sądził, że trafi na tak myślącą sąsiadkę jak Kapturek. Kiedy tylko nasza dzielna bohaterka ujrzała nowych sąsiadów, pobiegła do kuchni przygotować świeże bułeczki na przywitanie. Za godzinkę Kapturek stała już pod drzwiami Marysi. Dzwoniła i dzwoniła, ale nikt nie otwierał. Widząc, że dzwonienie nic nie daje, położyła wypieki przed drzwiami i napisała karteczkę „Witamy”. Na drugi dzień ujrzała Marysię w drodze do szkoły. Dowiedziała się, że dziewczynka nie może otwierać drzwi, bo jest tutaj nielegalnie. Wtedy Kapturek – szast-prast – rozłożyła rulon z napisem:

Dziecko ma prawo
do opieki obojga
rodziców, o ile żadne
z nich nie krzywdzi dziecka.
Jeśli rodzice
mieszkają w różnych
krajach, dziecko ma
prawo pozostawać
w kontakcie z obojgiem.

Podpisano: Rzecznik Praw Dziecka

Po przeczytaniu tych słów Marysia nie zastanawiała się ani chwili dłużej, niezwłocznie zatelefonowała do mamy.

Zapewne po zapoznaniu się z tymi trzema historiami nie macie wątpliwości, że dzieci powinny znać swoje prawa, prawda? Nie chodzi tutaj o to, aby nosić w kieszeni wszystkie je zapisane na papierowym rulonie tak, jak Czerwony Kapturek. Wystarczy, że będziemy wiedzieć, jak zachować się w podobnych sytuacjach. Dowiemy się także, że kiedy w naszej rodzinie pojawi się jakiś duży problem, zawsze możemy zadzwonić pod Telefon Zaufania lub też skierować się z prośbą do osoby tak mądrej, jak na przykład nasza Kapturek. Bo każdy problem da się rozwiązać, trzeba tylko wiedzieć, w jaki sposób!

Dzisiejsza lektura w lekki sposób ujmuje bardzo trudny temat. Świetnie pokazuje, że powiedzenia typu „Dzieci i ryby głosu nie mają” to bardzo aroganckie i bałamutne słowa, jakie możemy usłyszeć! Ale pojawiają się też tutaj momenty, kiedy nasza buzia już nie może wytrzymać w poprzedniej pozycji i po prostu musi się uśmiechnąć! Idealnym przykładem będzie pierwsze zdanie naszej książki – „Dawno, dawno temu (dokładnie w zeszły wtorek), nie za górami, za lasami, tylko na ulicy Żurawinowej pod numerem 13 otworzyła się zielona furtka i wyszła z niej niewielka dziewczynka”. Czyż to nie brzmi zachęcająco? W sumie nic dziwnego, autorką tekstu jest przecież Joanna Olech, której pióro potrafi wyczarować prawdziwe cudeńka!

Za pozycją „Mam prawo i nie zawaham się go użyć” stoi jeszcze jedna bardzo ważna osoba. Jest nią Edgar Bąk, rozchwytywany grafik i ilustrator, który ma niezwykle oryginalny sposób ilustrowania. Otóż pan Edgar ilustruje poprzez odejmowanie, czyli skończona ilustracja zawiera tylko niezbędne elementy. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle to wygląda! Każdą z ilustracji w tej książce można by ocenić jako plakat. Pani Joasia i pan Edgar to naprawdę zgrany duet!

Myślę, że „Mam prawo i nie zawaham się go użyć” doskonale nadaje się do czytania w gronie rodzinnym. Wykorzystajcie tę okazję!

Tytuł – Mam prawo i nie zawaham się go użyć
Tekst – Joanna Olech
Ilustracje – Edgar Bąk
Wydawnictwo WYtwórnia, Warszawa, 2014