dorośli

Nie jesteś sama, Meredith – czyli tuż za progiem

Udostępnij:

Każdy z nas ma swoje lęki. To nieodłączne części naszego życia, fragmenty tożsamości, a bardzo często są one bezpośrednio połączone z naszym charakterem bądź historią napisaną przez los. Niektórzy wpadają w panikę, widząc pająka lub jakiegokolwiek owada większego od muszki owocówki. Inni cechują się panicznym strachem przed wchodzeniem do wysokich budynków, spowodowanym oczywiście lękiem wysokości. Istnieją również osoby doświadczające ataku paniki tuż po wejściu do windy, czemu z kolei winna jest klaustrofobia. Jednak niezależnie od tego, czy boimy się insektów, czy też ciasnych pomieszczeń, łączy nas jedna obawa. Lęk przed samotnością. Możecie teraz wtrącić z oburzeniem, że przecież zdarzają się przypadki, kiedy ktoś z własnej woli wybiera życie niemal zupełnie pozbawione bliskich. Faktycznie, trudno odmówić Wam racji, ale nie zapominajmy o kluczowej różnicy pomiędzy przebywaniem samemu a byciem samotnym. Jestem w stanie założyć się o sporą sumę pieniędzy, że na dłuższą metę nikt nie pragnie samotności. Spędzanie każdej chwili bez obecności i wsparcia bliskich musi być istnym koszmarem. I chociaż czasami mamy ochotę zamknąć się w swoim własnym świecie, z tyłu głowy doskonale wiemy, że odcięcie się od osób, które darzymy miłością lub sympatią, jest najgorszą oraz niesamowicie bolesną decyzją, jaką możemy podjąć.

 

Meredith, pomimo nieopuszczania domu od 1214 dni, nie była kompletnie samotna. Zdaję sobie sprawę z tego, że to zdanie mogło Was nieco zszokować. Niepostawienie chociażby czubka stopy poza progiem domu przez tak długi czas wydaje się być zupełnie nieprawdopodobnie. Uwierzcie mi, rozpoczynając lekturę dzisiejszej pozycji również zostałam wprawiona w lekkie osłupienie. Lecz pozwólcie, że odłożymy na bok nasze niedowierzanie i wrócimy do wspomnianej bohaterki. Jeśli wyobrażacie sobie Meredith jako zaniedbaną, widocznie pogrążoną w rozpaczy kobietę, grubo się mylicie. Higiena oraz porządek to jej drugie imię. W ciągu trzech lat udało jej się wypracować niezawodną rutynę składającą się z pracy (oczywiście zdalnej), robienia internetowych zakupów, gotowania, sprzątania oraz czasu na odpoczynek. Tygodniowy harmonogram uzupełniały regularne spotkania z psychoterapeutką oraz mniej regularne odwiedziny Sadie, najlepszej przyjaciółki Meredith. Od niedawna do składu osób posiadających kontakt z niemal czterdziestolatką dołączył Tom, członek organizacji ułatwiającej nawiązywanie przyjaźni. Meredith, nieco niechętnie, postanowiła skorzystać z pomocy fundacji. Nie miała za sobą wielu udanych relacji, wliczając w to również te koleżeńskie, więc nierzadko zastanawiała się, jak przebiegałoby nawiązywanie kontaktu z kompletnie obcą osobą. Zaproszenie kogoś do domu, chociażby na symboliczną kawę, wiąże się nie tylko z otwarciem drzwi, ale także z otworzeniem się przed drugim człowiekiem. Dla introwertyków, takich jak Meredith, może być to niesamowicie trudnym wyzwaniem.

 

Jako ludzie jesteśmy zbudowani nie tylko z części ciała, o których uczymy się na lekcjach biologii, ale również z nienamacalnych elementów tworzących nasze wnętrze. Wspomniane na samym początku charakter i tożsamość składają się z milionów cząsteczek, jakimi są nasze przeżycia – miłości, traumy, przyjaźnie, straty, sukcesy i porażki. Każde doświadczenie, niezależnie od tego, czy jest pozytywne, czy też nie, zostawia po sobie ślad w naszym sercu. Wróćcie myślami do czasów swojego dzieciństwa i wyobraźcie sobie sytuację, w której podczas jazdy na rowerze, bardzo nieszczęśliwie upadacie na drogę z małymi kamykami. Obrażenia są głębokie i pełne krwi, a wokół Was nie ma nikogo, kto mógłby się Wami zaopiekować. Wasza rana zostaje zostawiona sama sobie i powoli zabliźnia się razem z piachem i wszystkimi odłamkami, które do niej wpadły. Po bardzo długim czasie czujecie przeszywający Was ból spowodowany brakiem profesjonalizmu rodziców sprzed lat. Bardzo podobna rzecz spotkała traumy Meredith. Zostały one nieuleczone i zakopane najgłębiej, jak tylko to możliwe. Nic dziwnego, że w końcu nadeszła pora, by dały o sobie znać. Pewnego dnia Meredith, pospiesznie szykując się do pracy, zupełnie straciła panowanie nad własnym ciałem. Już sięgała ręką po swój trencz, lecz w mgnieniu oka obsunęła się na schodach i usiadła na trzecim stopniu. Wówczas jeszcze nie wiedziała, że nie opuści domu przez najbliższe trzy lata.

 

Tak głęboka depresja, wprost nie do okiełznania, nie bierze się znikąd. Co więcej, Meredith dokładnie znała jej źródło. Jednak najpierw szukała winy w sobie. Przecież musiał być powód, dla którego to właśnie jej przytrafiły się tak liczne nieszczęścia. Dlaczego pech upatrzył sobie ją jako wroga? W jaki sposób zawiniła, przychodząc na świat w tak toksycznej oraz nieszczęśliwej rodzinie? Chyba wszyscy zgodzimy się, że to niezwykłe szczęście – urodzić się w kochającej rodzinie zapewniającej bezpieczeństwo. Niestety są przypadki, gdzie role kompletnie się odwracają i to właśnie dzieci noszą na sobie ciężar rodziców. Matka Meredith, uzależniona od wina palaczka, miała priorytety godne ostrej, wręcz wulgarnej, krytyki. Komentarze rzucane w kierunku swoich córek sugerowały, że są one niechciane, niepotrzebne, problematyczne i puste. Stanowiły dla niej przeszkodę w drodze do szczęścia. Każdy wieczór oznaczał dla niej zabawę w barze, przemieniającą się później w zabawę w łóżku obcego mężczyzny. Meredith i Fiona z wielkim trudem łączyły szkołę, opiekę nad domem i zarządzanie pieniędzmi. Fiona, będąca zaledwie rok starsza od swojej młodszej siostry, musiała zagryźć zęby i stać się głową rodziny. Dziewczynki obiecały sobie, że opuszczą matkę tak szybko, jak będzie to możliwe. Z przykrością muszę Was poinformować, że udało się tylko jednej z nich.

Kiedy Meredith zdecydowała się na wyprowadzkę, zapewniając sobie środki dzięki pracy „na czarno”, była zmuszona przyjąć na siebie nie tylko gniew matki, ale także siostry. Uderzyło ją podobieństwo Fiony do kobiety, która wyrządziła im tyle krzywdy. Mamę oraz jej starszą córkę łączył również gust do mężczyzn. Ich wybory kierowały je w ramiona nieodpowiedzialnych partnerów. Co prawda córki nigdy nie były zapoznawane z przelotnymi znajomościami matki, a zniknięcie ojca zostało raz na zawsze owiane tajemnicą, lecz bacznie obserwując zachowania swojej rodzicielki, wyciągały wnioski i podejrzewały, z kim spędza swój czas wolny. Fiona, tak bardzo pragnąca wolności, z biegiem czasu zaczęła oddalać się od swoich marzeń. Postanowiła ustatkować się z Lucasem – pierwszą nastoletnią miłością. Miłością toksyczną, kontrolującą, z czasem przemocową. Miłością, która wykorzystała jej siostrę w najgorszy możliwy sposób. Miłością, którą wybrała ponad relację z Meredith. Miłością, która kompletnie zniszczyła jej życie. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Z kim przystajesz, takim się stajesz. Obydwie te sentencje opisują Fionę. Natomiast żadna z nich nie pasuje do Meredith. Po niesamowicie potwornym dzieciństwie, już jako dorosła kobieta, dostała cios w samo serce od jednej z nielicznych osób, jakie zdołała pokochać.

 

Meredith mogłaby kolekcjonować traumatyczne doświadczenia niczym trofea na półce. Raczej nie wierzyła w Boga, jednak gdyby było inaczej, codziennie pytałaby go, za jakie grzechy ją karze. Dzielnie znosiła podrzucane pod siebie przeszkody, lecz w końcu musiała pęknąć. Dom stał się dla niej jedynym bezpiecznym miejscem. Doszło do tego, że nawet spacer po ogrodzie był dla niej wyjściem ze strefy komfortu. W swoich czterech ścianach miała wszystko, czego potrzebowała. Kot Fred podarowany przez przyjaciółkę Sadie został jej stałym towarzyszem i przenośnym kaloryferem w jednym. Z kolei Internet bez dwóch zdań ułatwiał jej codzienność. Dzięki niemu mogła pracować, załatwiać niezbędne sprawunki i umawiać się z Sadie. Meredith wiedziała, że to kiedyś musi się skończyć. Ale nie była w stanie wyobrazić sobie powrotu do rzeczywistości. Sama myśl o zakupach w sklepie spożywczym pozbawiała ją sił, nie wspominając o wyjściu do kawiarni, czy też na koncert. Momentami dopadał ją tak potężny ból i poczucie winy, że postanawiała samodzielnie wymierzać sobie wyroki. Zazwyczaj przydarzało się to wieczorami, a następnego dnia, dzięki ubraniom z długim rękawem, udawało jej się omijać wzrokiem swoje ramiona. Nie, Meredith nie czuła się samotna. Towarzyszył jej kot i najlepsza przyjaciółka, a z czasem w jej życiu zaczęły pojawiać się nowe osoby. Tom ze stowarzyszenia, Sophie z opieki społecznej, Celeste z internetowego forum, kilkuletni sąsiad myjący auta i progi domów oraz nagle chcąca odnowić kontakt siostra. Bańka Meredith powoli pękała.

 

Niekiedy trafiamy na książki, które otaczają nas tak dużą empatią i zrozumieniem, że podczas czytania odczuwamy ciepło w sercu. „Nie jesteś sama, Meredith” z pewnością do nich należy. Nie ukrywam, jest to dość przewrotny sposób na opisanie pozycji o kobiecie w głębokiej depresji, lecz świadczy to tylko i wyłącznie o kompetencjach autorki. Claire Alexander stworzyła pozycję, którą możemy odkrywać na różnych poziomach. Musimy przyznać, że wzięła na tapet temat nie należący do najłatwiejszych. Już od pierwszych stron przypuszczamy, że nieopuszczająca od trzech lat domu czterdziestolatka bez wątpienia wiąże się ze skomplikowanym, traumatycznym życiorysem. Przyznam, że podczas lektury nie przewidziałam, jak ogromna krzywda została wyrządzona głównej bohaterce. Pisarka zdecydowała się stopniowo wprowadzać napięcie do swojej książki, pozwalając tym samym czytelnikowi na zbudowanie silnej więzi z Meredith. „Nie jesteś sama, Meredith” wydaje się być lekką pozycją, wypełnioną błyskotliwymi spostrzeżeniami, jednak z każdą kolejną stroną dostrzegamy, że może być to jedna z najbardziej złożonych lektur, po które było dane nam sięgnąć. Wielowymiarowo opowiada o depresji, przemocy, gwałcie, patologicznych relacjach rodzinnych, ale również o niesamowitej mocy przyjaźni i szczerych intencji ludzi o dobrych sercach.

 

Niewykluczone, że „Nie jesteś sama, Meredith” w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej pomoże Wam w pokonywaniu własnych lęków. Wiem, że może to brzmieć błaho i trywialnie – przecież w jaki sposób jedna książka może pomóc nam przezwyciężyć swoje obawy? Oddajcie się w ręce Claire Alexander i pozwólcie przeprowadzić przez niemal czterysta stron. Jestem pełna podziwu dla autorki za to, jak znakomicie wykreowała swoją postać oraz jej świat. Przy okazji, zwróćcie uwagę na fragmenty odnoszące się do domu Meredith. Każdemu z Was życzę, aby czuł się w swojej przestrzeni tak spokojnie i bezpiecznie, jak główna bohaterka.

Tytuł – Nie jesteś sama, Meredith

Tekst – Claire Alexander

Przekład – Agata Ostrowska

Wydawnictwo Znak, Kraków, 2024