teksty

O ironio! Olga Drenda

Udostępnij:
fot. Marek Bednarz

Niejednokrotnie – mając do czynienia z dorobkiem literackim pewnych autorek i autorów – snujemy wyobrażenia na ich temat. Widząc, że ktoś zajmuje się erudycyjną prozą i przedstawia rzeczywistość przy pomocy języka zaczerpniętego z nauki, zakładamy, że powaga znajduje się na piedestale jego cech charakteru. Pomimo humorystycznych momentów i mrugnięć okiem w stronę czytelnika, dokładnie takie wrażenie mogła wywrzeć na nas Olga Drenda w swojej wydanej niecałą dekadę temu książce „Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji”. I chociaż współpracujące z nią osoby zawsze mogą liczyć na jej profesjonalizm, wysoką jakość pracy i pełne skupienie, prywatnie raczej nie przyporządkujemy jej do kategorii ludzi w pełni poważnych. Zapytana o przedmiot, który oddawałby jej naturę, po chwilowym zastanowieniu, powiedziała: „Kanapka!”. To dlatego, że przypomniał jej się filmik z Familiady, gdzie pan Jacek użył tego słowa jako odpowiedź na pytanie o najmniej potrzebny szkolny przedmiot. Oczywiście nie utożsamia się z kanapką, przyznajmy, że byłoby to dość niepokojące. Po prostu pozwoliła sobie na swobodny lot skojarzeń, co stosuje także na co dzień.

Swoją wyobraźnię ćwiczy już od wczesnego dzieciństwa, podczas którego pochłonęły ją programy telewizyjne i artykuły prasowe. Jako że mieszkała w leśniczówce w Mikołowie na Górnym Śląsku, pewnego rodzaju izolacja pozwoliła jej na oddanie się dziełom i tworom kultury. Co prawda względnie późno pojawił się w jej pokoju komputer, ale zupełnie nie stanowiło to przeszkody w śledzeniu nowych zjawisk i wydarzeń. Od zawsze miała pod kontrolą panujące trendy i – choć zdarzyło jej się tego wypierać – teraz przyznaje, że niektórym z nich ulega. Nic dziwnego, kogo z nas nie kuszą modne elementy garderoby, czy też triki makijażowe. Niemałą rolę w kształtowaniu gustu Olgi Drendy odegrały odwiedziny cioci i kuzynów w Częstochowie. Jest to dla mnie bardzo ciekawa informacja, ponieważ sama mieszkam w jej okolicach i uczęszczam tam do szkoły. Z mojej perspektywy Częstochowa nie uchodzi za miasto niesamowicie postępowe i bogate w różnego typu atrakcje, dlatego nieco zdziwił mnie fakt, że w latach dziewięćdziesiątych było bardziej rozwinięte od Katowic. Festyny, przyciągające sklepy, parki rozrywki oraz jeden z pierwszych punktów sieciówki McDonald’s spełniały marzenia wielu uczennic podstawówek. Nowoczesne zabawki przywożone do domu cieszyły wówczas ze zdwojoną siłą. Być może, na równi z obsesyjnym kolekcjonowaniem taty, zapoczątkowały one pasję chomikowania Olgi, którą po części opisała w pozycji „Wyroby. Pomysłowość wokół nas”. Z uśmiechem na twarzy wraca ona również do swoich ulubionych komiksów i kreskówek. Wspomina o klasykach, takich jak „Tytus, Romek i A’Tomek”, jednak szczególne miejsce w jej sercu do tej pory zajmuje postać królika Bugsa. Razem z awangardową, kontrowersyjną i dziwaczną telewizją lat dziewięćdziesiątych oraz teledyskami MTV w ich złotym czasie, miały one duży wpływ w procesie powstawania jej poczucia humoru.

Pisarka postanowiła zgłębić temat szeroko rozumianych żartów, a jej praca zaowocowała opublikowaniem książki o tytule „Słowo humoru”. Po wnikliwym zbadaniu przewrotności języka, przestudiowaniu skomplikowanych kawałów i dowcipów zakończonych wysublimowanymi puentami, doszła do wniosku, że najbardziej przemawiają do niej zagadki językowe i nonsensowne żarty. „Szedł rolnik na pole, a tam w gruncie rzeczy” – dodaje, a mój chichot sprawia, że nasz śmiech splata się we wspólną, kilkusekundową melodię. Już od czasu swojej nastoletniości absolutnie królowała na polu ironii i wplatała ją wszędzie, gdzie tylko było to możliwe. Jednym z nierozerwalnych elementów jej tożsamości jest dystans do samej siebie, dlatego nigdy nie rozumiała oburzenia dorosłych, gdy z jej ust wypływały autoironiczne teksty. Regularnie słyszała rady i pouczenia sugerujące, by przestała być wobec siebie taka surowa. Okazuje się, że nie wszystko, co uważała za zabawne, rozbawiało także jej towarzystwo. Ale umówmy się, decydując się na jakiś dowcip, nigdy nie mamy pewności, że spotkamy się z zadawalającą reakcją. Chociaż warto zaznaczyć, że istnieje pewna grupa kawałów, które zestarzały się na tyle nieatrakcyjnie, że używanie ich grozi ryzykiem wszczęcia kłotni lub przy dobrych wiatrach niesympatycznej wymiany zdań. Bez wątpienia zaliczają się do nich znane każdemu teksty o babach, damach i (oczywiście!) blondynkach. Olga Drenda nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek padła ofiarą ostrzałów mizoginicznych form komedii, jednak w głowie odświeża jej się pewien etap w życiu, kiedy to właśnie jej zdarzyło się kierować kąśliwe słówka w stronę innych osób. Aby lepiej zrozumieć postawę Olgi i obdarzyć ją rozgrzeszeniem, musimy cofnąć się do ery internetu sprzed ponad dwudziestu lat. Wówczas dzisiejsze media społecznościowe zastępowały fora dyskusyjne. Dołączenie do grona ich stałych użytkowników wiązało się z przejściem ‘chrztu ognia’. Nowicjusze musieli zostać wystawieni na próbę swojej wytrzymałości. Hejt hulał w najlepsze, a nasza autorka, jako silnie zakorzeniona członkini wspomnianych for internetowych, stukając w klawiaturę komputera zamieniała się w prawdziwą trollkę. Jak oczywiście możemy się domyślać, nie jest z tego dumna. Lecz po części złagodziło to jej podejście do krzywdzących komentarzy i teraz, czytając o sobie: „Lala podającą się za socjologa”, wybucha śmiechem.

Z wykształcenia jest etnolożką i nic nie daje jej takiej satysfakcji, jak zagłębianie się w przeszłość. Eksplorowanie historii polskiej wsi pasjonuje ją już od czasu studiów. Aktualnie panuje moda na ten temat, dysponujemy coraz większym dostępem do archiwów fotograficznych, jednak wciąż patrzymy na chłopską przeszłość dość powierzchownie. Olga Drenda już zdążyła uzbroić się w margines wątpliwości. Bierze pod lupę każdy możliwy szczegół i w ten sposób odkrywa, że na przykład zdjęcia z dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku są wypełnione zakłamaniami oraz fałszem. Stroje ludowe prezentowała modelka z miasta, a wiele scen to starannie zaplanowana inscenizacja. Przyznam, że wzbudziło to we mnie lekkie oburzenie, ale autorka uwielbia wychodzić poza ramy jednoznaczności, co doskonale widać w każdej z jej książek i wszystkich działaniach okołoliterackich. Nie jest tajemnicą, że teraz skupia się na opisaniu swoich wypraw terenowych po Polsce w kontekście szybko zachodzących zmian naszej rzeczywistości. I chociaż, jako czytelnicy, nie mamy prawa narzekać, ponieważ w zeszłym roku doczekaliśmy się premiery wspomnianego już „Słowa humoru”, czas mija tak nieubłaganie szybko, że w okamgnieniu znów zobaczymy nazwisko Drenda wśród wyróżnień, nagród i nominacji.