Ludzkość dzieli się na dwie grupy. Pierwszą są wielbiciele kotów, a drugą – wielbiciele psów. A że zaliczam się raczej do drugiej grupy, przeczytałam książkę o kotach ? Odkryłam nową perspektywę patrzenia na te zwierzęta, wydawałoby się, że tak leniwe i niezbyt mądre. A dlaczego tak sądziłam? Na przykład dlatego, że koty spędzają około pięciu godzin dziennie na wpatrywaniu się w świat za szybą okna. Jednak oprócz tego robią także różne inne, ciekawe rzeczy. Nie oznacza to oczywiście, że przypatrywanie się codzienności nie jest interesujące!
Koty, koty, koty. Kiedy usłyszycie bądź przeczytacie te słowa, jakie skojarzenia przyjdą Wam do głowy? Może… alergeny i kupka sierści na czterech łapach? A może – pełne troski i wdzięku, dumnie chodzące, niesprawiedliwie niedoceniane osobniki? No właśnie, niedoceniane. Jak się okazuje z felietonu numer jeden, autorstwa Stefana Chwina (a w książce „O kotach” znajduje się ich sześć), koty są nawet mądrzejsze od ludzi. To w takim razie czemu nie zawładnęły galaktyką? Ponoć jeszcze szykują wielki plan podbicia całej Ziemi. Stopniowo wzbogacają swoją wiedzę słuchając kocich mędrców wygłaszających mądrości na gałęziach jarzębiny. Jednym z takich właśnie osobników jest Hawana Brown. Hawana Brown poświęcał cały swój czas na to, aby edukować swoje siostry i swoich braci. Problem polega na tym, że niewielu chciało go słuchać… Jednak było również nieliczne grono kotów, które wsłuchiwały się w każde jego słowo. Zaliczała się do niego między innymi Fiona, kotka o dobrym serduszku i dużej gracji. Fiona darzyła Hawanę Brown wielkim zaufaniem. Dlatego też to właśnie do niego zwróciła się z prośbą o pomoc. Ale nie jest to historia tylko o mędrcu, kotce i pomocy. Przewija się tu również wątek miłości, uchodźców i wojny. Czy oby na pewno ten świat jest światem kocim? Jeśli kolejkują się Wam teraz w głowie pytania, wystarczy, że książka „O kotach” pojawi się w waszych dłoniach, i wszystkie znikną!
Był Stefan Chwin, a teraz weźmy sobie na tapetę Małgorzatę Rejmer. Zacznijmy opowieść. Kobieta o imieniu Olga od zawsze chciała mieć kota. Marzyła o porannym miauczeniu, zatapianiu ręki w puszystej sierści i zabawie z laserem. Czuła, że moment, w którym kot pojawi się w jej domu nadejdzie już niebawem. W przeciwieństwie do swojego partnera Ervina, przy każdej, nawet tej najkrótszej, przechadzce na świeżym powietrzu, wypatrywała futrzaków. I pewnego razu znalazła małego, strachliwego, schowanego pod samochodem kotka. Troska, bo tak miała na imię, zamieszkała razem z Olgą i Ervinem. Ale jako najukochańszego opiekuna nie wybrała kobiety. Wolała spędzać czas z mężczyzną, a przecież to właśnie Olga oddała jej całe swoje serce. Kotka każdy swój ruch kierowała w kierunku Ervina. Olga uznała, że brakuje jej stworzenia, które wtulałoby się w jej swetry i niezdarnie wdrapywałoby się na nogi. Jakiś czas później w domu pojawił się Lucek. I tak, jak przypuszczała na początku, polubili się. Od tej pory rodzinę tworzyli Olga, Ervin, Troska i Lucek. Ale nie myślcie sobie, że to koniec historii. To dopiero naparstek z całej szklanki. Niezwykle istotną rolę odgrywa tutaj czarny kot. Nic więcej na jego temat nie zdradzę, nawet nie próbujcie mnie namawiać.
Przejdźmy teraz do mojej ulubionej części tej książki i ostatniej, o której napiszę na blogu. To felieton Pawła Sołtysa. Zapewne kojarzycie tego pana ze sceny muzycznej oraz „Mikrotyków”, o których huczno już od dnia premiery. Ale my nie o „Mikrotykach” i piosenkach, tylko o kotach. A tak właściwie to o wnuczku, dziadku i jego kocie.
Wnuczek straszliwie lubił przychodzić do swojego dziadka. Dziadka, który siedząc w fotelu oraz głaszcząc swojego kota, czytał gazetę i palił fajkę. Dziadka, który traktował wnuczka jak przyjaciela. Nic przed nim nie ukrywał. Otwarcie mówił mu o historiach sąsiadów z drugiego piętra, o amerykańskich aktorkach, czy też o swoich wahaniach i zagwozdkach. Chłopiec niezwykle to doceniał. Uwielbiał, kiedy rodzice wyjeżdżali, wtedy mógł spędzać czas ze swoim dziadkiem i jego kotem. Mimo tego, że wiek ośmiu lat raczej nie jest odpowiednim, dziadek pozwalał chłopcu oglądać wieczorami filmy, w których dojrzałe panie tańczyły podnosząc spódnice do góry. Z tych kilku zdań można wywnioskować, że jest to opowieść o relacji między dziadkiem i wnukiem oraz o przechadzającym się w tle kocie. Nic bardziej mylnego. Pojawia się również babcia. Babcia, która podobnie, jak swój mąż, chodzi własnymi ścieżkami.
Jestem pewna, że osobom, których dzieciństwo przypadło na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, czytanie tego felietonu przyniesie wielką radość. Zapewne przypomni im to chwile spędzane u dziadków, brak koloru w telewizji i charakterystyczną woń tytoniu. Kiedy ja czytałam ten rozdział, zapragnęłam, aby w moim pokoju pojawił się stary, bujany fotel i czarno-białe czasopismo. Nawiedziła mnie także chęć, żeby jakiś puszysty kot pojawił się na moim parapecie. Ale ta druga myśl była tylko chwilowa.
Pozycja „O kotach” to książka idealna na podróż czy deszczowy, jesienny wieczór. Sześć opowieści sześciu pisarzy. Stefan Chwin, Olga Drenda, Piotr Paziński, Małgorzata Rejmer, Piotr Siemion, Paweł Sołtys. Bardzo ważna jest tutaj jeszcze jedna osoba, Gosia Herba. Okładka i ilustracje wyszły właśnie spod jej ręki. Wielu z Was pewnie rozpoznałoby jej rysunki już z daleka. Oczywiście Gosia, tajfun pracy, świetnie poradziła sobie z niełatwym zadaniem zilustrowania książki. Dzięki niej „O kotach” nie tylko świetnie się czyta, ale także znakomicie się ogląda.
Pozwólcie zaprosić się do świata kotów! Poznajcie je z zupełnie innej strony. Zdradzę jeszcze, że ukazał się również tomik „O psach” wyrysowany przez Olę Niepsuj. Coś czuję, że psy już wkrótce pojawią się na moim biurku.