Dziś zacznę dość nietypowo, bo od pytania do chłopaków i mężczyzn – czy chcielibyście mieć walizkę o wściekle różowym kolorze? Zakładam, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent odpowie – nie, lecz jeżeli się mylę, proszę mnie poprawić. A zakładam tak dlatego, że jest jeden chłopiec, który wprost nie rozstawał się ze swoją walizką! Na imię ma Beniamin, pieszczotliwie nazywany Beniem, i mieszka we Francji. Ale zaraz, zaraz, czemu Beniamin aż tak bardzo lubił swoją wściekle różową walizkę?! Już wyjaśniam.
Gdy na świat przyszedł długo wyczekiwany niemowlak, wszyscy krewni spieszyli do niego z prezentami. Malutki Benio dostał mebelki, mnóstwo zabawek, śpiochy, wielką huśtawkę i konia na biegunach, a kiedy do pokoju weszła babcia ze swoim, ekscentrycznym jak na chłopca, prezentem, wszyscy osłupieli.
Staruszka nawet nie zapakowała swego podarunku, po prostu ciągnęła za sobą wściekle różową walizkę. Zapewne przychodzi Wam do głowy myśl, że być może babcia nie wiedziała, że urodził się jej wnuk. Nie, babcia w pełni świadomie kupiła swojemu wnukowi wściekle różową walizkę.
Beniamin, jak wcześniej już wspomniałam, nie rozstawał się ze swoją wściekle różową walizką. To właśnie ona zastępowała mu łóżeczko, domek do zabawy, stolik oraz tornister szkolny. Tata nie miał nic przeciwko temu, lecz mama była przeciwna i na dodatek bardzo uparta! Raz wyniosła ją nawet do piwnicy! Na całe szczęście tata, widząc zmartwienie Benia, przyniósł walizkę spowrotem do domu i chłopiec znów mógł się nią bawić.
Koniec „Różowej walizki” jest zaskakujący. Szczerze mówiąc, nie wiem czy główny bohater zrobił dobrze, lecz mimo to, lub też dzięki temu, wzruszyłam się. A konkretnie wzruszyły mnie słowa wypowiedziane przez dorosłego już Beniamina. Nie zacytuję ich z prostej przyczyny – zdradziłabym zakończenie.
„Różowa walizka” jest jedną z tych książek, w której jest mało tekstu i dużo treści! Jeżeli zawierzyć świetnemu tłumaczeniu Iwony Janczy, Susie Morgenstern napisała ją w nietrudny, ale jakże wymowny sposób. Książka ta opowiada o ucieczce od stereotypów i o tym, aby nie przejmować się opiniami innych. Postawmy się teraz na miejscu Benia. Jest nasz pierwszy dzień w szkole, lecz zamiast mieć tornistra na plecach, ciągniemy za sobą wściekle różową walizkę. Wszyscy się z nas wyśmiewają, ale my uparcie lekceważymy złośliwe zdania i chichoty innych. I lekceważymy je w liceum, na studiach i jeszcze długi czas, aż do podróży poślubnej.
No to przejdźmy teraz do Serge’a Blocha. Domyślam się, że tego pana nie trzeba przedstawiać, jednak tym, którzy go jeszcze nie znają podpowiem, że jest to fenomenalny ilustrator oraz autor książek obrazkowych. Tutaj również się nie zawiedliśmy, gdyż Bloch zilustrował tę książkę w swój charakterystyczny, mistrzowski sposób! Młodsi, i nie tylko, mogą się od niego uczyć!
Myślę, że każdy z nas może mieć swoją 'różową walizkę’ i wcale nie powinien się tego wstydzić!