dorośli

Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii – czyli wyjątkowy portret

Udostępnij:

Czasami mam wrażenie, że los specjalnie zsyła na nas pewne sygnały, choć może się nam wydawać, że to zupełne dzieło przypadku. Spokojnie idziemy sobie przez życie, zwracając uwagę na interesujące momenty i zatrzymując się przy nietypowych widokach, nie mając świadomości, że gdyby się głębiej zastanowić, możemy dostrzec tutaj podejrzaną powtarzalność. Zobrazuję to moim przykładem. Abyście lepiej zrozumieli sytuację, muszę wspomnieć o moim tacie – fotografie z zamiłowania, któremu mogę zawdzięczać moje poczucie estetyki i wiedzę o kulturze. Kilka lat temu, w niedzielne popołudnie, leniuchowaliśmy na kanapie. Konsekwentnie zarażając mnie swoją pasją do fotografii, tata włączył na telewizorze dokument „Szukając Vivian Maier”. Nie będę kłamać, mówiąc, że sporo z niego zapamiętałam. Po obejrzeniu filmu o niani robiącej zdjęcia, mój dziecięcy mózg długo podsuwał mi pytanie: „Jak to możliwe, że dzieci ufały takiej kobiecie?”. Później, stając się świadomą użytkowniczką internetu, algorytm spełnił swoje zadanie i co chwilę natrafiałam na prace Vivian. Aż tu nagle miesiąc temu dowiedziałam się, że powstała biografia o artystce. Nareszcie udało mi się poznać odpowiedź na pytanie zadane samej sobie wieki temu.


Tak właściwie nikt nie wiedział, kim była Vivian Maier. Wydaje się to niemal niemożliwe. Jak można przeżyć osiemdziesiąt trzy lata, będąc praktycznie niezauważoną? Okazuje się, że już w dzieciństwie Vivian została zmuszona do uciekania w cień. Wszystko zapoczątkował jej dziadek Nicolas Baille. Odrzucając swoją córkę i jej matkę, obarczył rodzinę niezmywalną plamą na honorze. Vivian nie doświadczyła kochającej rodziny. Choć przyszła na świat w Nowym Jorku, dorastała i wychowywała się w wiejskiej miejscowości we Francji w pobliżu Alp. Jej rodzice nie postawili sobie za priorytet opieki nad pociechami, więc podczas gdy dziewczynka uczyła się we francuskiej szkole, oni żyli i pracowali na innym kontynencie. Nie tworzyli zgranego małżeństwa. Awantury, szantaże i kłamstwa doprowadzały do regularnych rozstań, aż w końcu para rozwiodła się na dobre. Nie jest to jednoznaczne z uporządkowaniem sobie życia przez Marię, mamę Vivian. Kiedy nastolatka przyjechała z powrotem do Nowego Jorku, nie umiała biegle posługiwać się tutejszym językiem, a dodatkowo nie kontynuowała już nauki. Zostawiona sama sobie, starała się odszukać własnego miejsca.


Wkrótce Vivian zamieszkała z przyjaciółką rodziny i rozpoczęła pracę w fabryce lalek. Odczuwając własne braki oraz chcąc zaspokoić swoją ciekawską i dociekliwą naturę, wyznaczyła sobie cel: samokształcenie. Pochłaniała czasopisma i książki, a także często wybierała się do kina. Nie stroniła od wydarzeń kulturowych, co formowało jej wrażliwość i otwierało oczy na nowe perspektywy. Po śmierci babci postanowiła upomnieć się o francuski spadek. Wyruszyła do doliny swojego dzieciństwa. Przeczesując szafy i szuflady, znalazła przedmiot, który stanowił dla rodziny pewien wyznacznik prestiżu. Od tamtej pory trudno było ją spotkać bez aparatu skrzynkowego. Zaczęła uchwycać pejzaże i wiejskie wydarzenia. Tworzyła także portrety ludzi pracy, nie mając zapewne świadomości, że stanie się mistrzynią w uwiecznianiu na zdjęciach relacji międzyludzkich. Po powrocie do Nowego Jorku nie rzuciła aparatu w kąt. Stał się on nieodłącznym elementem jej wizerunku, a zarazem najlepszym – i jedynym – przyjacielem.


Spacerując ulicami swoje ulubionego miasta, między fotografowaniem dachów, budynków, przechodniów i wieżowców, Vivian rozglądała się za pracą. Pierwszą posadę niani znalazła na Long Island wśród zamożnych rodów. Można się zastanawiać, jak się tam odnalazła, nie mogąc pochwalić się posiadaniem wzorca matczynej relacji, a dodatkowo pochodząc z dość zubożałej rodziny. Wbrew pozorom, poradziła sobie zaskakująco dobrze. Stworzyła sieć kontaktów, które zapewniły jej dochód i zatrudnienie na długi czas. Z pewnością chciała dać dzieciom to, czego sama nie otrzymała w dzieciństwie. Słynęła ze swoich nietuzinkowych zabaw, takich jak pikniki na śniegu. Niektórym się to podobało, innym – niekoniecznie. Zabierała swoich podopiecznych na wyprawy w celu polowania na okazje idealne do sfotografowania. Kilkulatki również chętnie stawały przed aparatem, dzięki czemu Vivian ma całkiem sporo ujęć prawdziwego oblicza dzieci. Jednak zdarzało jej się posunąć do przemocy fizycznej, a kontakt z rodzicami najczęściej pozostawiał wiele do życzenia. W czasie wolnym oddawała się fotografii, niekiedy wczuwając się w rolę paparazzich lub fotoreporterów. Udało jej się wykonać zdjęcia gwiazd i polityków, na punkcie których miała obsesję.


Pewnego rodzaju obsesją można również nazwać uwiecznianie autoportretów. Z konserwatywnej, uśmiechniętej Francuzki, Vivian stała się poważną fotografką. Nie wpisywała się w kanon piękna, a może raczej nie chciała się w niego wpisywać. Chociaż posiadała raczej postępowe poglądy, nigdy nie przerzuciła się ze spódnic na spodnie, a z pończoch – na rajstopy. Nie używała makijażu, nie zwalczała swojej tłustej cery, a na krótkie włosy nakładała wazelinę. Stopniowo dzieci nabierały do niej uprzedzeń. Im starsza była Vivian, tym więcej specyficznych zachowań można było u niej zaobserwować. Jej relacje z dziećmi stawały się coraz mniej intymne i bliskie. Jej oczy zupełnie pozbyły się dawnego blasku, a dodatkowo Vivian często wpadała w furię. Nabawiła się chorobliwego zbieractwa, które zdecydowanie wymknęło się spod kontroli. Kolekcjonowała gazety na tyle namiętnie, że wypełniały cały jej pokój, przez co musiała spać na podłodze. Wykonywane przez nią fotografie także prezentowały się nieco inaczej. Wszystkie te elementy tworzą razem dość niepokojącą układankę.


Fotografia była prawdziwą miłością i spełnieniem Vivian. Dlaczego w takim razie nie zdecydowała się zająć nią zawodowo? Otóż próbowała. Na początku starała się wprowadzić na rynek pocztówki ze swoimi zdjęciami. Później otaczała się fachowcami. Odwiedzała zakłady fotograficzne, korzystała z usług ciemni. Być może włożyła w to za mało sił i energii? Bez wątpienia nie towarzyszyło jej szczęście. Niestety większość jej zdjęć ujrzało światło dzienne dopiero po jej śmierci. Ironia losu spowodowała, że John Maloof, rozglądając się za zdjęciami nadającymi się do użytku w jego książce, zakupił porzucone pudła po brzegi wypełnione fotografiami. Chciał odszukać autorkę, ale nigdzie nie było po niej śladu. Dopiero parę miesięcy później w internecie pojawił się nekrolog niani z Chicago. Wywołując czterdzieści tysięcy klatek, Maloof chciał pokazać twórczość Vivian całemu światu. I tak właśnie powstał dokument, o którym wspomniałam na samym początku.


Oglądając „Szukając Vivian Maier”, Ann Marks dostrzegła sporo zgrzytów. Nie mogła uwierzyć, że można pozyskać tak niewiele informacji na temat fotografki. Stwierdziła, że poszuka ich na własną rękę. W ten sposób rozpoczęło się jej sześcioletnie śledztwo. Otrzymała dostęp do archiwum zdjęciowego Vivian, lecz wysnuła z niego zaledwie garstkę wiadomości o jej życiu. Aby jak najlepiej poznać swoją bohaterkę, musiała cofnąć się o dwa pokolenia. Dzięki temu rozszyfrowała rodzinną traumę stanowiącą podłoże późniejszych problemów Vivian. Ann Marks dowiedziała się wszystkiego na temat jej rodziny, w szczególności wielokrotnie karanego prawnie brata. Dotarła do jej pracodawców oraz podopiecznych. Uważnie przestudiowała dokumenty i dopatrzyła się mnóstwa niedociągnięć oraz kłamstw, stanowiących przeszkodę w budowaniu tożsamości Vivian. Stale kontaktowała się ze specjalistami w różnych dziedzinach, w tym z psychiatrami, aby przeanalizować możliwe choroby i zaburzenia Vivian. Trafiała na ślepe zaułki, jednak pozostawała nieustraszona i zdeterminowana. Jako jedyna odpowiedziała na pytanie: „Kim jest Vivian Maier?”. Odpowiedziała na tyle obszernie, że należą się jej ukłony i gratulacje. Jej sześcioletnia misja zaowocowała publikacją książki „Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii” w tłumaczeniu Tomasza Maciosa.


Biografia jest tak dokładna i kompletna, że po jej przeczytaniu czujemy się, jakbyśmy towarzyszyli Vivian przez całe osiemdziesiąt lat jej życia. Nie jestem w stanie wyrazić podziwu dla Ann Marks, która popisała się swoimi zdolnościami detektywistycznymi oraz literackimi. Jej bystrość i inteligencja zaprowadziły ją do miejsc i wydarzeń, o jakich nikt z nas zapewne nawet by nie pomyślał. Odszukanie tak ukrywanych i przekłamanych informacji stanowiło piekielnie trudne zadanie, a mimo to autorce udało się dotrzeć do prawdy. Mam nadzieję, że Ann Marks zdecyduje się napisać więcej biografii, które nas oczarują i wprawią w osłupienie. A teraz pozwólcie, że powrócę do obejrzanego niegdyś dokumentu i zobaczę, co stanowiło inspirację do napisania tej rewelacyjnej pozycji.

Tytuł – Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii
Tekst – Ann Marks
Przekład – Tomasz Macios
Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków, 2023