dorośli

Wcale nie jestem taka – czyli z czterech stron świata

Udostępnij:

Każdy z nas – bez wyjątku – szuka akceptacji. Jest to zupełnie ludzka i absolutnie zrozumiała cecha. Nikt nie lubi wysłuchiwać krytycznych opinii dotyczących własnych poglądów, zachowań oraz wyborów życiowych. Komentarze z zewnątrz potrafią silnie oddziaływać nawet na najbardziej pewne siebie osoby. W szczególności w wieku dojrzewania. Nie jest tajemnicą, że rodzice mają na nas niewyobrażalnie duży wpływ. Ich sposób wychowania kształtuje naszą osobowość, niekiedy z efektem odmiennym do oczekiwanego. Wspólne rozmowy – bądź ich brak, kłótnie, w skrajnych przypadkach kary, zostawiają ślady w naszym wnętrzu. Wcale nie znikają tak łatwo. Zaryzykuję stwierdzenia, że zostają na zawsze. Kiedy bezskutecznie szuka się akceptacji w domu, wypatruje się jej w innych miejscach. Lecz nigdy nie mamy gwarancji, czy ją znajdziemy, czy też nie.

 

Hanne ciężko było jej odszukać. Nic dziwnego, skoro nie akceptowała samej siebie. Miała z tym problem nawet po wyszczuplającej operacji. Myślała, że „wskoczenie” w nowe, dużo lżejsze, ciało ułatwi jej to zadanie. Niekoniecznie. Czuła się, jakby okłamywała wszystkich wokół, włącznie ze swoją dziewczyną Julią. Nie mogła znieść blizn po zabiegu widocznych na brzuchu. Panikowała, gdy waga pokazywała pół kilograma więcej niż zazwyczaj. Od dzieciństwa towarzyszyła jej niezdrowa relacja z jedzeniem. Kiedyś próbowała z nią walczyć jej mama, konsekwentnie zaopatrzając kuchnię w pożywne i zdrowe przekąski oraz wyznaczając nakazy oraz zakazy. W chwili wyprowadzki Hanne z domu rodzinnego w wieku dziewiętnastu lat, wszystko zaczęło leżeć w jej rękach. Od tamtego czasu zdążyły minąć dwie dekady. Hanne kompletnie się zmieniła. Znajomi z okresu nastoletniości, szkolni nauczyciele oraz przyjaciele rodziców ledwo ją rozpoznawali. W swojej rodzinnej miejscowości czuła się jak niemal obca osoba. Przyjeżdżając na konfirmację (uroczystość wyznawania wiary) swojej bratanicy, zabrała ze sobą Julię oraz spore pokłady stresu.

 

Stres dotykał nie tylko Hanne, ale także jej brata Bårda. Można powiedzieć, że poniekąd na własne życzenie. No bo przecież kto rozważny zdradzałby swoją żonę, matkę trójki wspólnych dzieci, z koleżanką z pracy? Śmierć własnej mamy uderzyła w Bårda mocniej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Był z nią blisko, z pewnością dużo bliżej niż Hanne, która odczuwała w jej kierunku nieustępliwy żal. Bård towarzyszył mamie, gdy przeżywała oddalenie się córki oraz zdradę – a tak właściwie powtarzające się zdrady – męża Nilsa. Widział jej ból i obiecywał sobie, że nikogo tak nie zrani. Jak już wiecie, obietnicy nie dotrzymał. Był wykończony swoim dotychczasowym życiem. Miał dosyć ciągłego sprzątania, upominania dzieci, kompromisów oraz powracających napadów złości. Całymi dniami wyczekiwał wysłanego serduszka, odważnego zdjęcia lub kuszącej wiadomości od Kai. W jej ramionach (oraz łóżku) szukał akceptacji. Kaja nie prawiła mu kazań, nie wymagała uwagi, nie wytykała błędów. Zawsze ekscytował się, podjeżdżając pod jej dom, mimo, że nie mógł spędzić tam zbyt wiele czasu. Niegdyś wściekał się na kolegów niewiernych swoim żonom. Przez długi czas nie mógł wybaczyć zdrady swojemu ojcu. Teraz, robiąc to, byłby hipokrytą.

Nils zdawał sobie sprawę ze swoich błędów. Przez wszystkie lata doskonale wiedział, co robi. Nie okłamywał się. Jasne, obawiał się o swoje małżeństwo. Liczył się z tym, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw. Tak naprawdę bardziej angażował się w relację z córką niż żoną. Widząc, że Hanne napotyka na trudności w tworzeniu przyjaźni i znajomości, chciał stać się jej przyjacielem. Obdarowywał ją czekoladkami w tajemnicy, zabierał na hot dogi. Przytulał po każdej domowej awanturze. Postawił sobie za cel uszczęśliwianie jej. W jego oczach była niewinną istotą, którą spotkało mnóstwo niesprawiedliwości. Gdy żona Nilsa, a tym samym – mama Hanne, dowiedziała się o zdradach, Hanne nie mieszkała już w domu rodzinnym. Jeśli miała zadzwonić do rodziców, chętniej wybierała tatę. Zaakceptowała jego nową partnerkę i nie rozczulała się nad matką. Nils cieszył się kontaktem z córką i obserwował, w jaki sposób Bård tworzy więzi rodzinne.

 

Natomiast Bårda naprawdę niewiele łączyło ze swoją córką Lineą. Jasne, wiedział o niej podstawowe rzeczy. Potrafił rozpoznać jej zachowania. W końcu wychowywał ją od piętnastu lat, choć ostatnie miesiące naprawdę trudno nazwać wychowywaniem. Przygotowywał konfirmację Linei, łudząc się, że robi to, aby ją uszczęśliwić. Nic bardziej mylnego. Konfirmacja w ogóle nie zaprzątała głowy nastolatki. Wiedziała, że to wydarzenie powinno być dla niej czymś szczególnym, jednak jedyną rzeczą, o której potrafiła myśleć, było odrzucenie przez przyjaciółkę. Linea nie brylowała w towarzystwie wielu znajomych. Nie była tym typem osoby. Nie zarzucano ją zaproszeniami na imprezy. Nie tonęła w komplementach od szkolnych koleżanek. Jednak nawiązując przyjaźń ze starszą o dwa lata Ingrid, poczuła pewną wyższość nad swoimi rówieśnikami. Przywiązała się do Ingrid tak bardzo, że nie mogła pogodzić się z zakończeniem ich relacji. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że Linea dosłownie traciła zmysły. Oczywiście nie wspomniała rodzicom o swoich rozterkach choćby jednym słowem, co tylko przytłaczało ją coraz bardziej i pogarszało sytuację. Nie miała świadomości, że jej tata, ciocia oraz dziadek również przeżywali wówczas gorszy okres. I do tego ta nieszczęsna konfirmacja.

Sami zapewne niejednokrotnie doświadczyliście wydarzenia rodzinnego, które okazało się być zapałką dla wszystkich wokół. Kłótnie to obowiązkowy punkt programu. Niełatwo zachować spokój, kiedy spoczywa na nas ciężar spraw organizacyjnych, a życie prywatne dokłada swoje trzy grosze. Hanne, Bård, Nils oraz Linea przeżywali obciążające chwile. Każdy z nich chciał zostać dostrzeżony. Każdy z nich szukał akceptacji. Każdy z nich czuł się nieszczęśliwy. Cała czwórka podejmowała bezmyślne i ryzykowne decyzje, odczuwając potrzebę bliskości oraz zrozumienia. W wielu przypadkach emocje przeważały nad rozsądkiem, co powodowało coraz więcej kłopotów. Grono rodzinne powinno być przestrzenią wypełnioną wsparciem. Niestety, nie zawsze tak jest, a stwierdzę nawet, że to rzadkość. Czy jesteśmy w stanie w pełni otworzyć się przed rodzicami, rodzeństwem oraz przed swoimi partnerami i partnerkami? Powszechnie mówi się, że każdy w życiu szuka miłości. Żyjemy po to, by kochać. Jednak czasami utrudniamy sytuację, odpychając naszą miłość lub – co gorsza! – przemieniając ją w nienawiść.

 

Marie Aubert, autorka „Dorosłych” oraz „Zabierz mnie do domu”, doskonale postrzega oraz opisuje relacje, nie tylko te rodzinne. Pozycja „Wcale nie jestem taka” w tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej po raz kolejny potwierdza tę tezę. Rośnie we mnie ogromny podziw dla Marie Aubert za niesamowitą umiejętność przedstawiania dynamiki oraz zmian w więziach międzyludzkich. Posługując się wydarzeniami w ciągu trzech dni oraz licznymi retrospekcjami, stworzyła obraz rodziny pełnej żalu, smutku i nieszczęścia, a jednocześnie potrafiącej okazać wsparcie, gdy nadejdzie taka potrzeba. Uważam, że nietrudno znaleźć w bohaterach cechy, z którymi możemy się utożsamić. Ich uczucia są jednocześnie uniwersalne i wyjątkowe, co sprawia, że cała historia staje się namacalna. Wszystko, co wydarzyło się w książce „Wcale nie jestem taka” mogłoby przytrafić się Waszej sąsiadce, koledze z pracy lub dalekiej kuzynce. A jednak Marie Aubert opisała to w tak interesujący sposób, że oderwanie się od lektury wydaje się być wprost niemożliwe.

Tytuł – Wcale nie jestem taka
Tekst – Marie Aubert
Przekład – Karolina Drozdowska
Wydawnictwo Pauza, Warszawa, 2023