dorośli

Witaj w domu – czyli tam, gdzie dobrze, ale nie najlepiej

Udostępnij:

Wyraz „dom” wydaje się nie skrywać w sobie żadnych tajemnic. Nieskomplikowany, trzyliterowy, jednosylabowy. Na tyle prosty w wymowie, że nierzadko jest jednym z pierwszych słów wypowiadanych przez dzieci. W przedszkolu często dostajemy zadanie, aby narysować wspomniany dom. Nie mamy z tym żadnych kłopotów. Prostokąt, dwie dodatkowe kreski symbolizujące dach, mama, tata. Pojawia się również rodzeństwo, dziadkowie lub zwierzęta. I w tym momencie „dom” zaczyna być z lekka tajemniczy. Świadczy o tym obecność ludzi. Przestaje być nieruchomym budynkiem, a staje się zmiennym tworem składającym się z osób, przedmiotów, wspomnień i emocji. Z biegiem czasu dostrzegamy, że o naszym domu nie decyduje wystrój lub lokalizacja, a poczucie bezpieczeństwa. To miejsce, do którego uwielbiamy wracać. Znamy ustawienie naczyń w szafkach, wysypiamy się we własnym łóżku i doskonale umiemy odnaleźć się w bałaganie w niektórych szufladach. Wiemy, jakie zakamarki wypadałoby posprzątać i mamy wybrany ulubiony kąt do przesiadywania pod kocem.

Gdybyście poszperali w mojej – niezbyt długiej, bo zaledwie siedemnastoletniej – historii, doszukalibyście się tylko jednej przeprowadzki. Wydarzyła się ona dziesięć lat temu, co mogłoby sugerować, że z mojej pamięci zniknęły już liczne szczegóły na jej temat, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Doskonale pamiętam chwilę, w której zobaczyłam mój nowy pokój. Wówczas nie spodziewałam się, jak ważną stanie się dla mnie przestrzenią. Nie wyobrażam sobie zmienić go na jakikolwiek inny, co zdecydowanie utrudni moją przyszłą wyprowadzkę. Lucia Berlin, będąc w moim wieku, miała za sobą już kilka zmian miejsca zamieszkania. I to nie takich opierających się na przeniesieniu swoich rzeczy dwie ulice dalej. Regularnie musiała odnajdować się w zupełnie nowej rzeczywistości. Zostawiała za sobą wszystkie znajomości, rytuały oraz przyzwyczajenia i dostosowywała się do nowopoznanego świata. Jako mała dziewczynka nie miała pojęcia, że ciągłe przeprowadzki będą stanowiły jeden z niewielu stałych elementów jej życia.


Lucia nie pamiętała swojego pierwszego domu. Nic dziwnego, nie można oczekiwać tego od kilkumiesięcznego dziecka. Kiedy zamykała oczy i zastanawiała się nad swoim pierwszym wspomnieniem, głowa Lucii podsuwała jej obrazy sosnowych gałęzi ocierających się o szybę. Później dawały o sobie znać liczne zapachy, szczególnie róż i bzu. Jako mały brzdąc, Lucia leżała w trawie do momentu, w którym nie zaczęło jej być niedobrze od zatrzęsienia kwiatowych aromatów. Dom w Mullan do końca życia kojarzył się jej z sensualnymi doznaniami. Nasłuchiwała wszystkich odgłosów. Czasami w harmonię wiatru wpisywał się szloch matki usłyszany przez nieszczelne drzwi do łazienki. Być może Lucia już wtedy nauczyła się być dobrą obserwatorką. Uważnie przypatrywała się wszystkiemu za oknem. Zwracała uwagę na sąsiadów i wyczekiwała sobotnich wieczorów, podczas których wychodziła z rodzicami na miasto. Nie miała zapewnionych zbyt wielu atrakcji, więc sama dbała o własne zabawy i wykorzystywanie czasu wolnego. Podobnie wyglądała jej codzienność w pensjonacie w Marion w stanie Kentucky. Była tam jedynym dzieckiem pośród górników, inżynierów, geologów, murarzy oraz pielęgniarek.


Pomimo niesprzyjających warunków mieszkaniowych, czyli dusznego pokoju z maleńkim balkonem, Lucia opuściła pensjonat zaledwie trzy razy. Drewniana chata w Montanie prezentowała się już nieco lepiej. Z pewnością była bardziej przytulna. Nie tylko dzięki żyrandolom, narzutom i zasłonom, ale także dzięki świeżej atmosferze. Mama Lucii poznała nową przyjaciółkę, a ich mężowie również się zaprzyjaźnili. Dwie rodziny zaczęły się odwiedzać. Chatka wypełniała się śmiechem, jedzeniem, ciepłem i wonią alkoholu. Czteroletnia Lucia jeszcze nie wiedziała, że wysokoprocentowe trunki nie opuszczą jej przez następne kilkadziesiąt lat. Następny dom w Montanie wyznaczył kompletnie odmienne realia uwarunkowane bliskością lasu i natury. Śnieg okazał się być sporym wyzwaniem. Przenosząc się z powrotem do Mullan, Lucia mogła obserwować młodych górników z Meksyku bawiących się nim jak dzieci. A jeśli o dzieciach mowa, warto wspomnieć o nowości w rodzinie dziewczynki. Wraz z mrozem i głośnymi odgłosami kopalni, do chaty zawitało niemowlę o imieniu Molly.


Im bardziej zbliżała się wiosna, tym pogodniejsza stawała się Lucia oraz jej otoczenie. Mała Molly przynosiła radość rodzicom, okolica powoli się zazieleniała, słońce wcześniej wstawało i później zasypiało, a Lucia wybrała się do szkoły i znalazła pierwszego przyjaciela. Ona i Kentshereve uwielbiali chodzić do szkoły. Co prawda różnili się poziomem wykształcenia na wielu płaszczyznach, jednak nie przeszkadzało im to w budowaniu kwitnącej więzi. Gdy wszyscy rozkoszowali się szczęściem, ojciec Lucii został wezwany do marynarki. Wypłynął na Pacyfik na statku amunicyjnym, a żeńska część rodziny zamieszkała u dziadka w El Paso w Teksasie. Tam nie było już tak kolorowo. Alkohol, ciągły brak gotówki oraz nieumiejętność rozmowy powodowały narastające napięcie i ciągłe zgrzyty. Po powrocie ojca i przeprowadzce do Patagonii w Arizonie wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. No dobrze, może sto siedemdziesiąt pięć. Rodzice Lucii wspominają to miejsce jako swój pierwszy prawdziwy dom. Pomalowali salon na jabłkową zieleń, a pokoje dziewczynek na kremowy i brzoskwiniowy.


Niewiele później praca ojca zaprowadziła rodzinę do Ameryki Południowej, a potem do Nowego Meksyku. Lucia stawała się młodą panną i jej charakter zaczął dawać się we znaki. Przyszedł czas wyboru studiów. Siedemnastolatka dziełem przypadku trafiła na dziennikarstwo, gdzie wyróżniła się swoimi zdolnościami oraz aferą w postaci romansu z młodym wykładowcą. Przygotuję Was na dalszy bieg wydarzeń i wspomnę, że Lucia wybierała w swoim życiu mężczyzn, których raczej nikt nie określiłby mianem dobrego materiału na męża. Kilka miesięcy po awanturze związanej z kontrowersyjnym związkiem, Lucia wyszła za Paula Suttmana – błyskotliwego, energicznego rzeźbiarza. Podczas pierwszego małżeństwa zupełnie ukryła swoją charyzmę. Kompletnie podporządkowała się Paulowi. Urodziła mu syna, aby uchronić go przed poborem do wojska. W drugą ciążę zaszła nieplanowanie. Dzień przed porodem poznała swojego przyszłego męża – Race’a Newtona. Race chętnie pomagał w opiece nad Markiem i Jeffem. Cała czwórka zamieszkała w starym domu z suszonej cegły w Nowym Meksyku. Brakowało tam lodówki, zlewu i kuchenki. Lecz Lucia była wdzięczna, że poznała mężczyznę (i to w dodatku muzyka!), który zdecydował się zostać głową rodziny.


Przeprowadzka do Nowego Jorku stanowiła dla niej obiecujące spełnienie marzeń. Do czasu, kiedy na każdej płaszczyźnie zaczęły pojawiać się trudności. Finansowe, zawodowe, mieszkaniowe, związkowe. Idealnym rozwiązaniem wszystkich problemów miał być Buddy. Prowadził on życie zupełnie odmienne od codzienności Lucii, a dodatkowo łączył ich wspólny głód przygód i gotowość do podejmowania spontanicznych decyzji. Dzieliło ich uzależnienie narkotykowe Budddego, jednak Lucia wierzyła, że ich miłość jest w stanie to uleczyć. To nie pierwszy raz, kiedy zdarzało jej się bywać naiwną. Oddawała swoją przyszłość w ręce innych osób, mając nadzieję, że te uczynią ją lepszą. Wędrowała od domu do domu, między Ameryką a Meksykiem, poszukując poczucia bezpieczeństwa, równocześnie ściągając przy tym na siebie nowe zagrożenia. Łaknęła nowych wrażeń i próbowała wykreować nierealną rzeczywistość.

Lucia Berlin, znana ze swojej „Instrukcji dla pań sprzątających”, stworzyła ze swojego życia istną sinusoidę. Niezależnie od tego, w jakich okolicznościach się znajdowała, oddawała się pisaniu. Jej synowie pamiętają matkę jako kobietę nierozstającą się z maszyną do pisania. Lucia nazywała się pisarką, ale jednocześnie gardziła rynkiem czytelniczym. Miała na swoim koncie masę opowiadań, sporo niedokończonych książek oraz parę wydanych. „Witaj w domu” – w polskim tłumaczeniu Dobromiły Jankowskiej – jest jedną z tych nieskończonych. Śmierć zabrała Lucię, zanim zdążyła napisać o swoich domach po latach sześćdziesiątych. Mimo tego, jej syn Jeff postanowił pokazać światu, jak wyglądała część historii jego mamy. Dodatkowo wzbogacił tę opowieść o listy dodające nową wartość do rozdziałów napisanych przez Lucię Berlin. Poznajemy dziewczynę wychowywaną w górniczej rodzinie, która co rusz zmieniała miejsce zamieszkania, gorączkowo pragnąc miłości i szczęścia. Pod koniec lektury pojawia się nam pytanie – czy Berlin przez całe życie była bezdomna? Nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Natomiast jestem w stanie Wam zagwarantować, że zostaniecie oczarowani piórem autorki, a także siłą i wytrwałością, jaka towarzyszyła jej przez cały czas.

Tytuł – Witaj w domu
Tekst – Lucia Berlin
Przekład – Dobromiła Jankowska
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2024