młodzież

Wojna skowronków – czyli iskry miłości i ognia

Udostępnij:

Z czym wiąże się bycie dzieckiem? To z pozoru nietrudne pytanie, jednak po dłuższym namyśle okazuje się być ono dość skomplikowane, prawda? Bycie dzieckiem na pewno wiąże się z codziennym obcowaniem z rodziną. Jeśli mamy z nią dobry kontakt, jesteśmy uratowani. Gorzej, gdy zbytnio się nie dogadujemy. Nie możemy wówczas zupełnie oddzielić się od rodziny – to przecież niemożliwe. Bycie dzieckiem wiąże się także z marzeniami. Marzeniami o przyjaciołach. Marzeniami o szkole. Marzeniami o przygodach. Marzeniami o pracy. Marzeniami o przyszłości. Bycie dzieckiem to również bez wątpienia potrzeba bliskości i miłości. Chociaż wydaje mi się, że to cecha charakteryzująca nie tylko dzieci.

Clarry urodziła się trzy dni przed śmiercią swojej mamy. Ogromny pech. Bardzo długo obwiniała się za jej odejście. „Lepiej by było, gdybym w ogóle się nie urodziła” – myślała. Była istotą niezwykle troskliwą. Miała brązowe włosy, okrągłą buzię i łagodny charakter. Raczej nie sprawiała kłopotów. Wykazywała się bystrością i ciekawością, więc ojciec (namówiony przez sąsiadkę) wysłał ją do szkoły dla dziewcząt. Jak się możecie domyślać, przekazywano tam młodym kobietom bardzo staromodne wartości. Jasne, haftowanie i malowanie to świetne umiejętności, jednak chyba nieco mniej przydatne niż znajomość literatury i matematyki. Clarry pragnęła chłonąć wiedzę, dlatego pomaganie starszemu bratu w odrabianiu prac domowych nie było dla niej żadnym problemem. Wspomniałam już, że serce dziewczynki było wypełnione troską. Troską o przyjaciół i bliskich. A także o ojca, który raczej nie należał do ich grona. Najczęściej nie pamiętał o urodzinach swojej córki. Nie lubił przeprowadzać z nią rozmów, tłumacząc się natłokiem pracy. Jednak Clarry cały czas bardzo kochała swojego ojca i się o niego martwiła.

Peter był przekonany, że to siostra odebrała mu mamę. Po kilku latach zrozumiał, jak bardzo się mylił. Cechowała go ponadprzeciętna mądrość. Uparcie uważał, że Bóg nie istnieje. Często mówił o tym Clarry. W przeciwieństwie do niej, nie okazywał zbytnio swoich emocji. Mogłoby się wydawać, że brakuje mu empatii, jednak to tylko pozory. Chociaż w stosunku do ojca Peter naprawdę nie okazywał ciepła. Mimo tego, że ojciec nie do końca wierzył w naukowe umiejętności swojego syna, zapisał go do szkoły (muszę w tym miejscu zaznaczyć, że akcja powieści rozgrywa się w czasach, kiedy nie było to obowiązkiem). Peter nie uczył się w niej haftowania oraz malowania. Gdy wracał popołudniami z pracą domową w plecaku, wolał swoją siostrę. Wspólnie rozwiązywali ćwiczenia z geometrii, języka polskiego, greki i logiki. Pewnego dnia padł pomysł, aby Peter poszedł do szkoły z internatem, dokładnie jak jego kuzyn. Babcia chłopca twierdziła, że pobyt w tamtym miejscu pozwolił mu szybciej dojrzeć. Ale Peter tego nie chciał. Pragnął być w domu. Był raczej zamknięty w sobie, dlatego nie mówił nikomu o uczuciach, które się w nim kłębiły. Nie mówił o swoim smutku. Nie mówił o swojej złości. Nie mówił o swojej rozpaczy. A musicie wiedzieć, że te emocje przekroczyły już pewną granicę.


Rupert wychowywał się bez rodziców. Wyjechali oni do Indii, gdy miał zaledwie trzy lata. Od tamtej pory rolę mamy pełniła babcia, natomiast taty – dziadek. Rupert był chłopcem raczej grzecznym, ale czasami potrafił przysporzyć dziadków o ból głowy. W wieku siedmiu lat trafił do szkoły z internatem. Nie miał wyboru. Odeszła jego ciocia, więc babcia musiała wyjechać, aby opiekować się dwojgiem wnucząt – nowonarodzoną dziewczynką i jej trzy lata starszym bratem. Pierwsze dni w szkole nie przebiegały zbyt radośnie. Rupert nie potrafił odnaleźć się w tym miejscu. Przez długi czas z nikim się nie zaprzyjaźnił. Jednak z biegiem czasu Rupert zyskał sympatię swoich rówieśników. Dziadkowie byli wręcz przekonani, że po ukończeniu szkoły chłopak będzie kontynuował rodzinną tradycję i wybierze się na studia do Oxfordu. Ale nastolatek miał inne plany. Bardzo odległe od wyobrażeń babci i dziadka.

Kornwalia. Przepiękne miejsce. Pachnące wrzosowiska. Wysokie klify. Turkusowe morze. Ćwierkające ptaki. Zielone pola. To cudowna, malownicza miejscowość, w której stał dom sędziwego małżeństwa. Każdego lata Kornwalię odwiedzały ich wnuczęta – Rupert, Peter i Clarry. Dla tej trójki wakacje u dziadków były symbolem wolności i swobody. Wakacyjne wyjazdy stanowiły dla nich idealną odskocznię od niezbyt przyjemnej codzienności. Bo chyba nikt nie chce mieszkać w domu bez miłości lub z dala od ukochanej rodziny, prawda? Właśnie dlatego Clarry, Peter i Rupert tak bardzo kochali Kornwalię. Spędzali tam beztroski czas pełen radości. Ale musicie wiedzieć, że nie zawsze było kolorowo. Czasami nasza wesoła trójka traciła rozum i robiła bardzo nierozsądne rzeczy. Jedna, najbardziej niebezpieczna sytuacja, zakończyła się naprawdę boleśnie. Nie tylko dla ciała, ale również dla więzi rodzinnych.

W tysiąc dziewięćset czternastym roku lato było inne niż zazwyczaj. Otóż Rupert nie pojawił się w Kornwalii. „Dlaczego?” – możecie spytać. Przychodzę z pomocą. Rupert, wiedząc, że już za moment rozpocznie się wojna, wstąpił do wojska. Nikomu nie powiedział o swojej decyzji, trzymał ją w tajemnicy. Zdawał sobie sprawę, jak zareagują dziadkowie oraz Clarry i Peter. Był stuprocentowo pewny, że zrobią wszystko, aby nakłonić go do powrotu. Z jednej strony zupełnie się temu nie dziwił – troska o bliskich była uzasadniona. Z drugiej strony bardzo chciał, aby uszanowali oni jego wybór. Rupert pragnął dołożyć swoją cegiełkę do uczestniczenia w wojnie. Miałby wyrzuty sumienia, gdyby tego nie zrobił. Codziennie wysyłał listy do rodziny. Z powodu panującej cenzury, omijał w nich prawdę szerokim łukiem. Podczas pisania skupiał się na zobaczonych zwierzętach, wypoczynku, czasie wolnym z kolegami i usłyszanych żartach. Pomijał tematy śmierci i walk. Nie wspominał o trudnych warunkach na froncie. Nie zdradził absolutnie nic na temat swojego ciężkiego stanu psychicznego. Czy robił to tylko z powodu cenzury? Nie. Po prostu nie chciał zamartwiać bliskich.


Wojna zniszczyła wiele dziecięcych marzeń i planów. Nie tylko Clarry, Petera i Ruperta, ale także między innymi Vanessy i Simona, którzy odgrywają istotne role w „Wojnie skowronków”. Hilary McKay przedstawiła w swojej książce dwa kontrastujące ze sobą światy – świat młodych osób pragnących optymistycznego wejścia w dorosłość oraz świat bezlitosnej, okrutnej wojny. „Wojna skowronków” (w tłumaczeniu Łukasza Witczaka) porusza niezwykle ważne tematy. Pozwólcie, że wymienię część z nich. Brak wsparcia rodziców. Dojrzewanie. Prawdziwa przyjaźń. Bezwarunkowa miłość. Chęć pomocy innym. Troska i empatia. Wychodzenie kobiet ze stereotypowych ról. Waga edukacji. Niesprawiedliwość wojny. Nadzieja. Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że nadzieja prowadzi nas przez tę książkę. Podczas lektury, cały czas zachowujemy w sobie jej płomyk i liczymy, że wszystko się poukłada i nasi bohaterowie będą mieli możliwość podążania swoją drogę. Ale musimy pamiętać, że czasami życie pisze własne scenariusze…

„Wojna skowronków” to książka genialna. Przedstawia wojnę z perspektywy młodych ludzi i uwrażliwia nas – czytelników – na ich krzywdę.
Ach, i jeszcze jedno! Bohaterowie tej pozycji oraz ich historie nie mogą wyjść z głowy i zostają z nami na długo. Uwierzcie mi, trudno przestać o nich myśleć, co tylko potwierdza fakt, że warto zanurzyć się w stronach tej pozycji.

Tytuł – Wojna skowronków
Tekst – Hilary McKay
Przekład – Łukasz Witczak
Projekt okładki – Aleksandra Cieślak
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa, 2021