dzieci

Wspólne nie znaczy niczyje – czyli piegowaty Wojtek kontra beton

Udostępnij:



Uwielbiam książki dla dzieci, które pokazują nam prawidłową drogę. Uwielbiam książki, po przeczytaniu których zadajemy sobie pytanie – „A czy ja postępuję dobrze?”. W przypadku książki „Wspólne nie znaczy niczyje” pytanie brzmi nieco inaczej – „Czy dbam o wspólne?”. Na pierwszy rzut oka, tytuł ten wydaje nam się banalny, lecz kiedy zastanowimy się troszkę dłużej, jest zupełnie na odwrót.



„Ta historia dzieje się w kamienicy przy ulicy Wąskiej”. To właśnie tam mieszka piegowaty Wojtek, główny bohater tej książki, który uwielbia zieleń, błoto i panią Kubusiową. Pani Kubusiowa jest starszą panią, która ma superpsa – Fifkę. Co prawda Fifka nie aportuje, ani nie turla się na zawołanie. Jest super na swój sposób. Ale wróćmy do Wojtka. Gdy chłopiec bawił się ze swoim kolegą na podwórku, zauważył jakiegoś tajemniczego pana. Pana, który za kilka chwil wygania Wojtka, mimo tego, że nie ma prawa tak postępować. Podwórko jest przecież wspólne!


Po jakimś czasie, Ewaryst (bo właśnie takie imię posiadał wspomniany pan) mierzy podwórko swoimi długaśnymi krokami. Nie odpowiada Wojtkowi na żadne z zadanych pytań, przez co jest jeszcze bardziej tajemniczy. Następnie wymienia kilka słów z panią Kubusiową, po czym rozmawia przez telefon. I to w tym momencie padają przeokropne słowa! „Bachory się wygoni, a całą zieleniznę wytnie. Zrobimy je na szaro”. Och, ten Ewaryst mógłby się wstydzić! Żeby tak nazywać dzieci… to już przechodzi ludzkie pojęcie!



Wojtek nie usłyszał więcej, ponieważ jego siostra, Marta, zawołała go na kolację. Ewaryst budził podejrzenia u chłopca. Ale jeszcze większe podejrzenia budziła cisza panująca przy kolacji. Coś tu nie grało. Nie grało radio, muzyka – nic! Właśnie dzięki temu, dzieci wiedziały, że rodzice mają im coś ważnego do powiedzenia. Jak się później okazało, dotyczyło to… przeprowadzki. Rodzice chcieli się wyprowadzić, co bardzo nie podobało się Marcie i Wojtkowi. To rodzeństwo wpadło na pomysł, aby wypisywać karteczki za i przeciw wyprowadzce. Mama pisze na karteczce „błoto” i przykleja ją w rubryczce niewygód. Po chwili czyjaś buntownicza ręka dopisuje „Błoto jest fajne”, po czym dodaje „Obiecuję zawsze wkładać kalosze” (możemy domyślać się, kto był autorem tego dopisku). Trzeba przyznać, że pomysł z karteczkami był całkiem niezły. 



Wróćmy do tekstu. Kiedy tata wraca z pracy, ma bardzo złą wiadomość. Tak złą, że on sam jest przeraźliwie czerwony! Aby się uspokoić, musi zjeść całą masę racuchów. A gdy je już zjada, powiadamia resztę rodziny o bardzo złej wiadomości. Otóż ZIELEŃ wokół ich mieszkania ma zamienić się na BETON! To właśnie to knuł tajemniczy Ewaryst. Chciał zrobić mieszkańców na szaro! Mierzył długość i szerokość podwórka, aby poznać miary przyszłego parkingu.



Parking, architekt, Helmut – podam te trzy wyrazy, lecz nie wyjaśnię Wam, z czym są powiązane. Mam nadzieję, że odkryjecie to sami sięgając po książkę o pełnym tytule „Wspólne nie znaczy niczyje, czyli o podwórkach i ulicach coś dla dziecka i rodzica”. Choć przypis nie jest krótki, wbrew pozorom, bardzo łatwo go zapamiętać.



Jak już wcześniej napisałam, pozycja ta jest niezwykle pouczająca. Po jej przeczytaniu, zwrócimy większą uwagę na betonowe mury, brak zieleni, czy też niestety często spotykane psie odchody na trawnikach. Ostatnio dużo się o tym mówi, ale czy my bierzemy sobie te wszystkie słowa do serca i szanujemy chodniki, ulice, podwórka i trawniki? Wiele mówi się także na temat smogu, a przyjeżdżając do dużych miast, wciąż widzimy mieszkańców wybierających samochody zamiast metra, autobusów oraz tramwajów. A czy my postępujemy dobrze dla naszego wspólnego środowiska? Na te pytania każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Wszyscy z Was wiedzą, jaka jest poprawna odpowiedź.



Książka ta pokazuje także, jak ważną rolę odgrywają architekci i projektanci. Większość z nich przedstawi swoim klientom funkcjonalne i nieszkodliwe dla przyrody rozwiązania. Należą do nich, między innymi, żywopłoty. To przyjemne dla oka płoty pozwalające wykazać się na przykład kolorowym kwiatom, czy też krzakom porzeczek lub malin.



Wspomnę jeszcze, że co jakiś czas, w książce spotykamy się z tekstami oznaczonymi jako teksty dla dorosłych. Znajdują się one na dziesięciu rozkładówkach, do których prowadzą strzałki. Ale choć są to rozdziały dla dorosłych, myślę, że dzieci również powinny je przeczytać. No, przynajmniej ja tak zrobiłam i wszyściutko zrozumiałam.



Przejdźmy teraz do autorów, czyli Alicji Szyguły i Jakuba Głaza. Z zadaniem 'napisać znakomitą książkę dla dzieci i dorosłych!’ poradzili sobie wyśmienicie! Lekturę tę czyta się jednym tchem, zapominając o całym świecie. Nawet o piciu!



A teraz czas na autorkę ilustracji. Już po okładce widać, że wydawnictwo to zilustrowała Ola Woldańska-Płocińska. Ja w szczególności uwielbiam nosy rysowane przez tą panią. Moje ulubione to te piegowate i szpiczaste. Myśląc o tej pani, do głowy przychodzi mi takie działanie: dziecięckość (wyraz ten zapożyczyłam od pana Wojtka Waglewskiego) + komputer + ciężka praca + serce = Ola Płocińska!



Jest wiele powodów, dzięki którym warto sięgnąć po tę pozycję. Niespotykany, a jakże ważny, temat to tylko jeden z nich!

Tytuł – Wspólne nie znaczy niczyje, czyli o podwórkach i ulicach coś dla dziecka i rodzica
Tekst – Alicja Szyguła, Jakub Głaz
Ilustracje – Ola Woldańska-Płocińska
Narodowe Centrum Kultury, Warszawa, 2016