dorośli

Wszystko za życie – czyli odejść w głuszę

Udostępnij:

Myśleliście kiedyś o porzuceniu domu i życiu zupełnie pozbawionym wygód? Wasza codzienność polegałaby na sporym ryzyku i braku stabilizacji. Na przykład przez tydzień nocowalibyście w namiocie, później wynajęlibyście niewielki pokój na miesiąc, a potem znów pojechalibyście autostopem do innego miasta. Brzmi ciekawie, prawda? Ale szczerze mówiąc, to tryb życia zupełnie nie dla mnie. Tyle stresu, niepewności, obaw i niebezpieczeństwa… Pominę już fakt, że jestem straszną ciamajdą i zaliczyłabym wiele porażek już pierwszego dnia. Ale oprócz tego, cały czas bym tęskniła. Za czym? Za rodziną, moją monsterą, wygodnym łóżkiem, truskawkowym ciastem babci i rozmowami przy żółtym kuchennym stole w kuchni. Za moimi książkami, opróżnianiem zamrażarki z lodów, nockami z przyjaciółkami i naszymi ciągłymi śmieszkami. Jednak istnieją tacy ludzie, którzy odkładają tęsknotę na bok i czują się z tym doskonale. Jednym z nich był Chris McCandless.

Chris już od maleńkości wykazywał się ponadprzeciętnym sprytem, ogromną inteligencją, ciekawością świata i silnym charakterem. W wieku dwóch lat niepostrzeżenie wymknął się z domu, wszedł do mieszkania sąsiadki i obrabował jej szufladę ze słodyczami. W szkole zdobywał wysokie oceny. Najczęściej kończył rok szkolny średnią 4.00, czyli najwyższą z możliwych. Swoją pierwszą niską ocenę – F – dostał w liceum. I nie wydarzyło się to przez jego braki lub niewiedzę, lecz przez niedostosowanie się do zasad. Chris od zawsze ich nie lubił. Nie cierpniał być ograniczany i wsadzany w ramy. Dlatego tak bardzo pragnął wolności. I dlatego tak bardzo się buntował. Cały czas chciał się udoskonalać. Przeczesywał swój mózg w poszukiwaniu własnych potrzeb. Uczył się rozróżniać oczekiwania rodziców od swoich. Te pierwsze odrzucał, te drugie skrywał głęboko w sobie i nikomu ich nie zdradzał. Pochłaniał ogromne ilości książek. Podczas czytania nierzadko używał ołówka. Co chwilę coś podkreślał i robił notatki. Uwielbiał Jacka Londona i szczerze podziwiał Lwa Tołstoja. Byli jego autorytetami.

Jego rodzice doznali w dzieciństwie biedy i za nic w świecie nie chcieli dzielić tego doświadczenia ze swoimi dziećmi. W tygodniu poświęcali synowi i córce raczej niewiele czasu. Pracowali od świtu do nocy. Natomiast w weekendy często zabierali Chrisa i Carinę na różne wycieczki, najczęściej górskie. Młody McCandless wyróżniał się predyspozycjami sportowymi. Bardzo szybko biegał, co rusz pobijał swoje rekordy czasowe. W szkole średniej został kapitanem drużyny w biegach przełajowych. Ponoć nikt nie potrafił motywować tak skutecznie, jak on. Często zabierał swoich kolegów w nieznane im miejsca i właśnie tam prowadził treningi. Był dość lubiany i towarzyski, mimo tego, że jego koleżanki i koledzy nie zawsze go rozumieli. Chris zamartwiał się wieloma problemami na świecie i ciągle o nich dyskutował. Szczególnie interesowały go tematy rasizmu, biedy, głodu i marnowania jedzenia. W wielu sytuacjach wykazywał się troską, empatią oraz zrozumieniem. Jednak nie zawsze. Czasami mu tego brakowało.

W trzeciej klasie szkoły średniej kupił używane auto – żółtego datsuna. Podczas przerw w nauce, wybierał się nim na długie, samotne wycieczki. Skończył liceum ze świetnym wynikiem, ale raczej niechętnie myślał o studiowaniu. Rodzice bardzo na niego naciskali. To nieco dziwne, że chłopak im uległ – nie zgadzało się to z jego charakterem. Koniec końców, Chris ukończył Uniwersytet Emory’ego w Atlancie w maju tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku. Świetnie sprawdził się tam w roli felietonisty i redaktora studenckiej gazetki. Wyróżnił się jako student historii i antropologii. Z rozdania dyplomów wyszedł z uśmiechem, średnią 3.72 i ułożonym w głowie, nieznanym nikomu planem. Ostatnie dwa lata nauki opłacił z wartego czterdzieści tysięcy dolarów spadku pozostawionego przez przyjaciela rodziny. Zostały mu jeszcze ponad dwadzieścia cztery tysiące. Rodzice byli pewni, że Chris przeznaczy je na studia prawnicze. Doznali sporego szoku, kiedy Chris wpłacił je na cele charytatywne, a niedługo po tym zapadł się pod ziemię.


Chris McCandless stał się Alexandrem Supertrampem i wyruszył na przygodę swojego życia. Powiedział rodzicom, że zniknie na jakiś czas. I zniknął. Dosłownie. Po wyjeździe z Atlanty, chłopak dotarł swoim żółtym datsunem do Narodowego Parku Jezior Mead. Zupełnie zlekceważył ostrzeżenie o zakazie wjazdu. Jechał po korycie wyschniętej rzeki około trzy kilometry. Temperatura dobijała do pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Chris rozbił namiot w cieniu i rozkoszował się wolnością. Dwa dni później ogromna susza odeszła w niepamięć, a na jej miejscu pojawiła się wielka ulewa. McCandlessowi udało się ewakuować nad koryto wyschniętej rzeki, więc namiot na całe szczęście nie zdążył popłynąć razem z prądem nowopowstałej „burzowej” rzeki. Gorzej z samochodem. Co prawda woda nie zdołała wyrządzić mu dużych szkód, ale zamókł silnik. Datsun za nic w świecie nie chciał ruszyć. Chris miał dwie możliwości – powiadomienie o sytuacji władz i odzyskanie samochodu lub porzucenie auta i piesza kontynuacja wycieczki. Gdyby wybrał pierwszą opcję, zrobiłoby się niezbyt ciekawie. Dlatego McCandless podpalił swoje pieniądze, zakopał broń, ukrył datsuna i wesoły wyruszył w kierunku jezior. Jak się później okazało, pokonanie takiej drogi w upale wcale nie było najlepszym pomysłem.

Po długiej wędrówce, podróży łódką i trzymaniu przy drodze kciuka w górę, Chris dostał się na Zachód. Zwiedzał tamtejszą część świata przez kolejne dwa miesiące, zupełnie oczarowany krajobrazami, które go otaczały. Radość sprawiało mu także drobne łamanie prawa i poznawanie osób podobnych do niego. Pozwolił, by jego życiem rządził przypadek. Nie do końca kontrolował, kto i gdzie go podwozi. Pod koniec lipca McCandless wylądował w samochodzie człowieka przedstawiającego się jako Szalony Ernie. Nowy znajomy zaproponował Chrisowi pracę na jego ranczu. Po jedenastu dniach pracy z sześcioma innymi tułaczami, Chris był pewien, że nie dostanie swojej pensji, więc postanowił uciec. Ukradł Szalonemu Erniemu czerwony rower z dziesięcioma przerzutkami i dojechał do Chico, gdzie porzucił jednoślad na parkingu. Wrócił do życia w ciągłym ruchu i znów stał się autostopowiczem. To był dopiero początek przygód Chrisa McCandlessa. Później zrobiło się jeszcze intensywniej. Przez dwa lata zbierał doświadczenie, aby zrealizować swój cel – żyć w głuszy Alaski.

Maj tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku. Właśnie wtedy Chris McCandless przekroczył granicę Alaski. Wszyscy mu to odradzali. Przyjaciele poznani w drodze mówili: „Nie dasz rady”. I mieli rację. Nie dał rady. Wiele osób zarzucało mu brak odpowiedniego przygotowania. Bzdura. Chris – mimo tego, że wkroczył do Alaski jedynie z jednym plecakiem – był znakomicie przygotowany. Dokładnie wiedział, co ma robić i czym się żywić. Był niezwykle szczęśliwy, co udowadniają jego notatki oraz zdjęcia. Zawsze miał pod ręką książki, które podpowiadały mu, jaka roślina jest jadalna, a jaka – nie. Polował na małe zwierzęta (z jednym wyjątkiem) i nie marnował ani grama mięsa (z jednym wyjątkiem). Starał się nie przeszkadzać naturze. Sporo czasu spędzał w opuszczonym autobusie. Porzucony wóz stał się tak naprawdę jego domem. Chris był przekonany, że już za niedługo zakończy swój pobyt na Alasce i powróci do bardziej osiadłego trybu życia. Jednak popełnił pewien błąd. Błąd, który tak naprawdę trudno nazwać błędem. Gdyby nie on, Chris zapewne wciąż by żył.

Niecałe trzydzieści lat temu Jon Krakauer napisał artykuł do magazynu „Outside” o śmierci Chrisa McCandlessa. Tekst dotarł do ogromnej ilości odbiorców, w tym do rodziny Chrisa, z którą on sam nie utrzymywał kontaktu od dwóch lat. Śmierć tak młodego i wyjątkowego podróżnika bardzo poruszyła Krakauera, dlatego pisarz postanowił zgłębić temat. Podążał ścieżkami McCandlessa i odkrywał nowe fakty. Rozmawiał z jego rodziną i przyjaciółmi. Wybrał się nawet na samą Alaskę i uważnie obejrzał teren wokół charakterystycznego autobusu. Czytał jego pamiętnik i przeglądał fotografie. Uważnie studiował podreślone przez Chrisa fragmenty w jego książkach. Tak właśnie powstał reportaż „Wszystko za życie” (w tłumaczeniu Rafała Lisowskiego). Już od pierwszych stron tej pozycji da się wyczuć jakąś nierozerwalną więź pomiędzy autorem a bohaterem. Jon Krakauer dodał do tej książki wydarzenia ze swojego życia, które w pewien sposób łączą go z Chrisem. Opisał losy McCandlessa z czułością i dystansem jednocześnie. Jestem pełna podziwu, w jak cudowny sposób to zrobił. Krakauer sprawił, że szalenie polubiłam Chrisa. Ale jednocześnie zostawił sporo miejsca na moje przemyślenia i uczucia, które z każdą stroną stawały się coraz silniejsze. To świadczy o rewelacyjności książki „Wszystko za życie”. Dlatego zanurzcie się w tę opowieść. Warto.

A teraz biegnę oglądać film na podstawie tej świetnej pozycji. Jestem ciekawa, czy wyobraźnia Seana Penna i moja choć trochę się pokrywają.

Tytuł – Wszystko za życie
Tekst – Jon Krakauer
Przekład – Rafał Lisowski
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2021

Zdjęcie – Jon Krakauer