dorośli

Żaden koniec – czyli pewien początek

Udostępnij:

Rodziny się nie wybiera. Słyszymy to nieskończoną ilość razy. Jasne, możemy debatować nad tym stwierdzeniem. Upierać się, że każdy może stworzyć rodzinę z osobami wybranymi samodzielnie. Tak, po części to prawda. Jednak nie ukrywajmy – mamę mamy jedną. Tatę mamy jednego. Dziadkowie występują zazwyczaj w dwupaku, z rodzeństwem bywa różnie. Każdą relację powinniśmy pielęgnować na miarę swoich możliwości oraz potrzeb. Niejednokrotnie zdarza się, że słyszymy od kogoś: „Nie mam kontaktu z…” – dopasujcie tutaj tytuł odpowiedniego członka rodziny. Takie spory mogą wynikać z konfliktów wszelakiego rodzaju. Od odmiennych poglądów politycznych, poprzez kłótnie na temat wychowywania dzieci, aż do poważniejszych kłamstw. To przykre, jak wiele rodzin ukrywa pewne fakty, nie godząc się z przeszłością i zacierając w ten sposób prawdę o własnych przodkach. Jeśli myślicie, że ta kwestia Was nie dotyczy, bardzo się cieszę. Ale przysłuchajcie się uważnie niektórym opowieściom. Nie wątpię, że dostrzeżecie pewne zgrzyty.

Jakub doskonale zdawał sobie sprawę z ich występowania. Raczej nie był wrogo nastawiony do swojej rodziny, ale z tyłu głowy wiedział, że jego krewni mają swoje za uszami. A w szczególności jedna z nich, jednak do niej wrócimy za moment. Jakub liczył wystarczająco dużo wiosen, aby móc założyć własną rodzinę. Trafił na kobietę, którą pokochał. Oboje sprecyzowali swoje plany i nakreślili własne oczekiwania. Doczekali się mieszkania, kota oraz dwójki dzieci. Żona Jakuba doczekała się również wiecznie niedokańczanych rozmów, a on sam – wiecznie nadchodzącej senności. Wczesny wieczór był już dla niego porą snu, natomiast wczesny poranek – porą idealną do wstawania z łóżka. Odpowiadało to tylko kotu, który mógł wówczas prosić o dwa śniadania, jednak chyba był jedynym domownikiem zadowolonym z tej kwestii. Żonie niezbyt podobał się fakt, że wszystkie wieczory i poranki spędzali raczej osobno. Ten jeden niedzielny nie był wyjątkiem. Jakub odczuł silną potrzebę wygramolenia się z łóżka, odpalenia auta i zadzwonienia do swoich rodziców.

Rodzice, czyli Marek i Helenka, nie mogli pochwalić się zbyt zażyłą więzią. Być może to dlatego, że Marek, będąc dzieckiem, nie miał okazji obserwować szczęśliwego związku. Kiedy pojawił się na świecie, jego mama Krysia (zapamiętajcie to imię!) dopiero stawała się dorosłą osobą. Natomiast tata, kreślarz z zawodu, sporo starszy od swojej żony, zajęty był pracą, a później… umieraniem. Tak, dobrze przeczytaliście. Marek tak naprawdę zdążył przywyknąć do obrazu dogorywającego ojca. Po jego odejściu, żaden partner matki nie zastąpił już jego roli. Ona sama również nie dostałaby medalu za wychowywanie dzieci. Za nic w świecie nie potrafiła okazać im miłości. Osoba, która była w tym dobra, to Helenka – żona Marka, mama Jakuba. Nie do końca dbała o siebie, o czym świadczyły papierosy wypalane w imponującym tempie, lecz potrafiła dbać o innych. Jej językiem miłości było gotowanie. Jeżeli przyrządziła komuś swoje wyśmienite potrawy, znaczyło to tylko jedno. Ten człowiek był dla niej niezwykle ważny.

Krysia doczekała się wielu zup i przysmaków od swojej synowej. Cały czas marudziła, że nie może ich zjeść. Wszystkie przygotowane przez Helenę posiłki psuły się w pojemnikach, a Krystyna najchętniej sięgała po banany, i to w niewielkich ilościach. Każdy zdawał sobie sprawę, że nieubłaganie nadchodził jej koniec. Jej rodzina, płacąc za specjalny ośrodek prowadzony przez siostry zakonne, chciała zapewnić jej całodobową opiekę oraz pomoc. Czy babcia to doceniała? Oczywiście, że nie. A naprawdę powinna. Wszyscy odłożyli na bok jej kłamstwa, dziwactwa i błędy z przeszłości. Zapomnieli o jej kompletnym braku szacunku w ich stronę, o nieodpowiedzialnych decyzjach i absurdalnych przyzwyczajeniach. Pozwolili sobie być rodziną, która kocha i dba.


Pewnego niedzielnego poranka, podczas którego Jakub zdążył już wstać i nakarmić kota, poczuł niewyjaśnioną potrzebę zobaczenia się z babcią. Dzwoniąc do swojego taty, dowiedział się, że zmarła ona godzinę temu. Odwiedziny w ośrodku zakonnic nie wyglądały tak, jak wcześniej sobie wyobrażał. Nastąpiło coś, na tak właściwie nie da się przygotować. Śmierć. No i zaczęło się. Dzwonienie do rodziny z przykrymi wieściami. Do rodziny skłóconej, oddalonej od siebie i nastawionej nieprzychylnie do Krystyny. Jej córka, przepełniona żalem do matki, była bardziej zła niż smutna. Wnuczka, przebywająca w tym czasie w Bazylei, nigdy nie czuła bliskości z babcią na tyle, aby teraz przeżywać głęboką żałobę. To samo dotyczyło Jakuba. Był zdenerwowany, że przed pogrzebem kazano mu szukać olbrzymich ilości żółtych kwiatów. Żółtych, czyli ulubionych babci.

Krystyna. Czarna owca w rodzinie. Winna wszystkim sporom. Ale czy oby na pewno? Czy bliscy nie osądzali jej zbyt surowo? Czy możemy żywić urazę do innych za wydarzenia, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu? Utrzymywanie dobrych relacji z rodziną bywa trudne. Niekiedy łączy nas tylko nazwisko bądź więzy krwi. Czy wówczas warto starać się o podtrzymywanie więzi? Z dalszą rodziną najczęściej spotykamy się sporadycznie, podczas takich okoliczności, jak chrzest, wesele, świąteczny obiad, czy też stypa. Wszystkie oprócz stypy cechują się celebracją i pozytywnymi emocjami. Natomiast to właśnie traumatyczne, przykre uczucia potrafią zbliżyć najbardziej. Rozmowy o zmarłej osobie pozwalają na znalezienie wspólnego języka oraz odczuwanie tych samych emocji. Śmierć dopadnie kiedyś każdego z nas. Nasze babcie, dziadków, rodziców i rodzeństwo. Teściów, kuzynostwo, wujów oraz ciocie. Jednak żyjemy, dopóki ludzie nie przestają o nas pamiętać. Zostają po nas jedynie wspomnienia.

Tak się składa, że w książce „Żaden koniec” Zośki Papużanki po zmarłej bohaterce zostają raczej negatywne wspomnienia. Ale każda z historii w jakiś sposób mobilizuje młodsze pokolenie do odkrycia prawdy o swoich przodkach. Autorka stworzyła pozycję wypełnioną retrospekcjami i silnymi emocjami. Niezwykle płynnie przechodzi od jednej postaci do drugiej, przeplata ze sobą ich historie, nie zdradzając przy tym za wiele. Zostawia niedopowiedzenia, które potem wyjaśnia. Otwiera nowe wątki, dopiero co zamykając stare, a dodatkowo łączy je w całość. Nie ma odpowiednich słów, aby wyrazić zachwyt nad językiem Zośki Papużanki. „Kąkol” mnie w sobie rozkochał. Mocna książka „Żaden koniec” zrobiła dokładnie to samo. Jest opowieścią uniwersalną, a jednak w jakiś sposób wyjątkową. Nie znika z naszej głowy wraz ze skończeniem ostatniej strony. Robi coś zupełnie odmiennego. Zostaje i porusza.

Tytuł – Żaden koniec
Tekst – Zośka Papużanka
Okładka – Anna Pol na podstawie ilustracji Han Cao
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa, 2023