Przyznam szczerze, że uwielbiam czytać biografie Anny Czerwińskiej-Rydel, co chyba nie jest niespodzianką. Niespodzianką nie jest również to, że pani Anna opisuje postaci wyjątkowe. Istne perełki. I tak stało się również w tym przypadku. Po tytule zapewne wiecie już, kto jest głównym bohaterem tej opowieści. A więcej o nim już za chwilkę.
Nikt nie może zaprzeczyć temu, że Jerzy Kukuczka jest naszą dumą narodową. Był przecież wybitnym himalaistą, o czym świadczy zdobyta przez niego Korona Himalajów i Karakorum. No właśnie, a czym tak właściwie jest ta Korona? Już tłumaczę. To „czternaście najwyższych szczytów na Ziemi. 10 z nich znajduje się w Himalajach, 4 w Karakorum. Wszystkie te szczyty mają wysokość powyżej 8000 metrów n.p.m.”. A, dla niewtajemniczonych wspomnę jeszcze, że Himalaje oraz Karakorum to pasma najwyższych gór.
Ale wróćmy do Kukuczki. Jego przygoda z ośmiotysięcznikami rozpoczęła się na Lhotse. Wyobraźcie sobie, jak szczęśliwy był młody Jurek po zdobyciu szczytu! Ale oczywiście nie obeszło się bez przygód. Uchylę rąbka jednej z nich. Pan Jerzy wraz ze swoimi kolegami, z którymi miał wspinać się po zachodniej ścianie Lhotse na sam jej szczyt, był zmuszony przespać dwie noce w obskurnych pokojach. Obskurnych do tego stopnia, że pod łóżkami mieszkały szczury! Brrr… aż mnie dreszcz przechodzi, kiedy o tym myślę!
Wyprawa na Lhotse okazała się udaną, więc nasz bohater był jeszcze bardziej zmotywowany do tego, by zdobyć kolejny szczyt. Musicie wiedzieć, że owy szczyt był kolosem nad kolosami. Był to Mount Everest! Zapewne domyślacie się, że tutaj (jak z resztą na wszystkich wyprawach) również nie zabrakło niezapomnianych przyżyć. Otóż, gdy uczestnicy wspinaczki spotkali się już u podnóża góry mierzącej 8848 metrów nad poziomem morza, okazało się, że do pełnego składu brakowała tylko kierownika wyprawy, Andrzeja Zawady. Podczas spotkania himalistów, pan Andrzej starał się o pozwolenie na zdobycie najwyższej góry świata. W tym czasie, wspomniani himalaiści postanowili rozpocząć wspinaczkę. Kiedy Zawada triumfalnie przyjechał z pozwoleniem, pan Jerzy wraz ze swymi kolegami zakładał już trzeci obóz.
A oprócz tego, była jeszcze jedna 'niespodzianka’ na Mount Evereście. Jerzy Kukuczka oraz Andrzej Czok postanowili, że na szczyt monstrualnej góry wejdą bez tlenu. Oczywiście szef wyprawy im na to nie pozwolił, ale podczas wspinaczki akurat tak się zbiegło, że butle z tlenem obu panów zostały opróżnione na wysokości 8400 metrów. No cóż, nasi bohaterowie chcieli pokonać południową ścianę Bogini Matki Śniegu (bo tak również nazywano Mount Everest) bez tlenu, i tak zrobili.
Czytając tę książkę, nie sposób nie zwrócić uwagi na to, jak wyglądał ubiór himalaistów podczas wypraw. Większość z Was ma zapewne świadomość tego, że ubieranie się na wspinaczkę trochę trwało. Sprawa była dość skomplikowana. W pierwszej kolejności trzeba było założyć bieliznę, co jest chyba rzeczą oczywistą. W drugiej kolejności należało ubrać trzy pary skarpet – na sam spód bawełniane, a na nie dwie pary wełnianych, a następnie rajstopy oraz bluzy z długimi rękawami. Potem czas na swetry oraz kombinezony. Później puchowe kurtki i spodnie. Po puchowej kurtce oraz spodniach, trzeba było włożyć stopy w wielowarstwowe buty, a na nie – overbooty. Overbooty można nazwać specjalnymi skarpetami do kolan. Do podeszw przypinano raki, zaś na głowę wkładano kominiarki z polaru oraz kaski. Ufff, to już koniec. Trzeba przyznać, że wkładanie takiego stroju było strasznie męczące.
Kiedy himaliści już się ubrali, wyruszali na wspinaczkę! Pan Jurek często wybierał niepokonane dotąd szlaki. Jednak mimo tego, praktycznie zawsze udwało mu się dotrzeć do celu. Ale niestety wielu jego towarzyszy nie potrafiło podołać tak trudnym wyzwaniom i płaciło za to najwyższą cenę. Właśnie dlatego do Kukuczki przykleiła się bardzo przykra plotka. A jaka to plotka, o tym musicie przekonać się sami, oddając się lekturze tej książki.
Zaznaczę jeszcze, że wszystkie ośmiotysięczniki, jako pierwszy człowiek na świecie, zdobył Reinhold Messner, włoski alpinista oraz himalaista. Jerzy Kukuczka zdobył Koronę jako drugi. Nieformalnie mówi się, że Messner i Kukuczka rywalizowali ze sobą. Każdy z nich chciał postawić postawić stopę na wszystkich szczytach pierwszy. A skoro mowa o szczytach, wspomnę, że pan Jerzy na jednej ze zdobytych przez siebie górze zostawił zabawkę swoich dzieci. Już wszystko wyjaśniam. Na Makalu mierzącej 8463 metrów nad poziomem morza Kukuczka zostawił plastikową biedronkę. Bardzo ucieszył się, gdy przyszedł do niego list oznajmiający, że jeden z uczestników wyprawy na Makalu w 1982 roku znalazł na szczycie „zabawkę w kształcie żółwia (czarne plamy na czerwonym tle)”. Biedronka ta okazała się bardzo znaczącym przedmiotem, ponieważ to właśnie ona była dowodem tego, że pan Jerzy stanął na szczycie Makalu.
Jejku, o Jerzym Kukuczce możnaby pisać, i pisać, i pisać bez końca! Jest to przecież tak niezwykle ciekawa postać. Jego życie było przepełnione fascynującymi przeżyciami. Ale ja nie chcę zdradzać Wam wszystkich przeżyć, a zarazem odbierać radości z czytania. Lecz chcę, abyście i Wy sięgnęli po tę pozycję.
No dobra, ujawnię jeszcze jedno zdarzenie. Nasza duma narodowa była wielkim łasuchem, więc gdy zjechała ze swojego ostatniego, czternastego, ośmiotysięcznika na nartach (no coż, taki szalony był Kukuczka!) bardzo się ucieszyła, ponieważ koledzy sprezentowali jej… no właśnie, tego nie ujawnię. Jednak jeśli uważnie przyjrzycie się okładce, możliwe że uda Wam się odgadnąć jak to była niespodzianka.
Należy zaznaczyć, że pan Jurek miał bardzo wyrozumiałą i cierpliwą żonę. Wszyscy na około zwracali mu uwagę na to, aby więcej czasu spędzał w domu, tylko nie jego żona, Celina, która doskonale rozumiała pasję swojego męża. A oprócz tego, pani Celina była podobno prawdziwą królową kuchni.
Przejdźmy teraz do autorki, czyli znakomitej biografki – Anny Czerwińskiej-Rydel. Jestem przekonana, że wcale, ale to wcale, nie zdziwicie się, jeśli powiem, że książka „Zdobyć koronę. Opowieść o Jerzym Kukuczce” jest prawdziwym majstersztykiem. Została ona wspaniale napisana oraz świetnie wymyślona. No właśnie, z pewnością jesteście ciekawi, co kryje się w 'świetnym wymyśleniu’. Otóż czas akcji rozgrywa się w obozie na południowej ścianie Lhotse, a każdy z rozdziałów jest wspomnieniem z wyprawy na każdy ośmiotysięcznik. Południowa ściana Lhotse… dla Polaków to jedna z najbardziej smutnych ścian gigantycznych gór. Pewnie domyślcie się, dlaczego.
Teraz słów kilka o ilustratorce. Jest nią Marianna Oklejak. Ta Pani także wykonała swoją robotę w przeciekawy sposób. Zilustrowała tę książkę używając ograniczonej palety barw, co sprawia, że jej ilustracje są zarówno chłodne, jak i gorące. Przyglądając się ilustracjom, jednocześnie czujemy ciepło bohatera i chłód gór. Kiedy o tym myślę, do głowy przychodzi mi jedno zdanie, a brzmi ono: Marianna – świetnych pomysłów fontanna! I nie dość, że się rymuje, to jeszcze jest w pełni prawdziwe!
Trzeba zapamiętać, że Jerzy Kukuczka jest naszą dumą narodową i każdy Polak, ten młodszy oraz nieco starszy, powinien poznać go lepiej!