Był taki czas, kiedy regularnie przed snem zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym urodziła się dziesięć dekad temu. Jak ukształtowałby się mój charakter? W jaki sposób rozmawiałabym z rodzicami? Czy zostałabym wydana za mąż we wczesnym wieku? Czego oczekiwałabym od życia? I najważniejsze pytanie – jak układałabym moje kręcone włosy bez tych wszystkich odżywek, masek i pianek? Wzbogacając się o wiedzę z książek, mogę doszukiwać się różnych wniosków oraz podpowiedzi. Ostatnie pytanie stwarza minimalny problem, lecz jeśli byłabym ziemianką, zapewne posiadałabym kolekcję kapeluszy, które zakrywałyby moje nieokiełznane loki. Co jeszcze mogłabym robić, należąc do tej grupy społecznej? Odziana w biały jedwab, koronki, pliski i marszczenia, „czyniłabym dobro”. Tak szerokie pojęcie trudno wyjaśnić w jednym zdaniu, dlatego pozwólcie, że przybliżę je Wam w paru następnych akapitach.
W dziewiętnastym wieku miano ziemianina nie było trudne do rozszyfrowania. Rozpoznawano je po majątku i tytule szlacheckim. Z upływem czasu granica należenia do tej klasy stawała się coraz bardziej elastyczna. Zamazywały ją powstania, wojny, zmiany prawne oraz chaotyczna utrata ziem. Jednak ziemianie starali się trzymać razem tak długo, jak było to możliwe. Szczycili się swoją pozycją – zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Obowiązki przedstawicieli płci męskiej były często dość jasno określone. Nikt nie wątpił w wagę ich działań oraz w pełni akceptowano ich zdanie. W przypadku ziemianek sytuacja wyglądała z lekka inaczej. W ich obowiązki wliczało się decydowanie o kuchni, stole, zatrudnianiu pomocy oraz wychowywanie dzieci. Raczej nie doskwierała im nuda. Miały niewiele czasu na rozwijanie własnych zainteresowań. Chyba że jako hobby uznamy prace społeczne. Poświęcały im ogrom uwagi. Czasem argumentowały to głosem serca i powołaniem, ale nierzadko chciały podtrzymać nieskazitelną opinię na swój temat oraz szukały powodu, aby opuszczać dwór.
zdjęcie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego
Ziemianki były podziwiane za pomoc biedniejszym, chorym oraz z niższych klas. Nosiły na sobie ciężar łagodzenia napięcia w życiu społecznym. Przyjmowały role nauczycielek i dobrodziejek. Oczekiwano od nich poświęceń na rzecz edukacji kobiet o chłopskich korzeniach. Maria Kleniewska miała bogate życie towarzyskie. Podróżowała, odkrywała świat oraz nosiła w sobie potrzebę zrealizowania pewnej misji. Bez niej nie zawiązałoby się Zjednoczone Koło Ziemianek, a co za tym idzie – nie powstałoby wiele szkół zakładanych przez panie z dworów. Do takich placówek przyjeżdżały chłopki pragnące zasmakować nowego życia. Wyjeżdżały ze swoich domów rodzinnych na dziesięć miesięcy, zabierając ze sobą ogromne pokłady nadziei oraz niewielkie torby z własnymi rzeczami. Szkoła Ziemianek w Nałęczowie postawiła sobie za cel przygotowanie je do fachowego prowadzenia gospodarstwa. Mleczarstwo, ogrodnictwo, pszczelarstwo, tkactwo, haftowanie, higiena… Naturalnie te czynności nie były obce dla włościanek, lecz teraz kobiety mogły oprzeć swoje umiejętności na wiedzy książkowej, określanej jako profesjonalna. Dodatkowo uczono je dyscypliny i samodzielnego myślenia. Co prawda nie wkładano im do głów emancypacyjnych wartości, jednak dzięki lekcjom gotowania czy też pielęgnowania ogródka, chłopki nabierały pewności siebie oraz utwierdzały się w przekonaniu, że potrafią być samowystarczalne.
zdjęcie ze zbiorów Biblioteki Publicznej w Nałęczowie
Posada nauczycielki nie stanowiła dla ziemianek dużego wyróżnienia. Natomiast dostanie się do ich szkoły oznaczało dla kobiet ze środowisk wiejskich spełnienie marzeń. Teoretycznie panie z dworów starały się ograniczać dystans pomiędzy kobietami z różnych sfer. Opowieści absolwentek oraz ich pamiętniki przedstawiają to w nieco odmiennym świetle. Zrozumiałe jest, że ziemianki nie chciały rezygnować z rozrywek przeznaczonych dla ich grupy. Zależało im na własnej elitarnej pozycji. Nie lubiły odchodzić od swoich tradycji związanych z noszeniem kapeluszy oraz futer wartych tyle, ile wynosiły roczne czesne przebywania w szkole. Schlebiała im myśl, że wiedza i wolność uczennic leży w ich rękach. Nie zmienia to faktu, że nauczanie pań z dworów dodawało dziewczętom ze wsi skrzydeł i sprawiało, że mogły zbliżyć się do możliwości mężczyzn. W takim razie chyba zgodzimy się, że brak przyjacielskich relacji był ceną, którą chłopki mogły ponieść za doedukowanie i zdobycie fachu w ręku.
W oczach chłopek ziemianki mogły wydawać się ludźmi innej – lepszej – kategorii. Ogólna narracja na ich temat przedstawiała je jako kobiety bez porażek. Rodzinne wspomnienia również bardzo często nie zawierają opowieści o zachowaniach godnych skrytykowania. Bliscy Zofii z Kochanowskiego Zembrzuska, rozmawiając o swojej przodkini, zawsze przywołują jej włosy ciągnące się aż do kostek. Ponoć do każdego ich mycia zużywano aż sześćdziesiąt jaj. Nigdy nie dowiemy się, czy to stuprocentowa prawda, lecz fotografie udowadniają, że włosy wyglądały imponująco. Oprócz zdjęć i zachowanych pamiątek, pamięć o ziemniakach zostaje podtrzymana dzięki specjalnie skierowanej do nich prasie oraz poradnikach o wychowywaniu panien z dobrych domów. Nic dziwnego, że poznając życiorysy kobiet z tej grupy społecznej, można dostrzec pewien schemat. Zapisano setki tysięcy stron o tym, co ziemianka powinna robić, jak wyglądać i czego unikać.
zdjęcie ze zbiorów Biblioteki Publicznej w Nałęczowie
Mimo wszystko, wśród ziemiańskiej społeczności pojawiały się silne persony, które potrafiły iść pod prąd. Ziemianki niezależne, na przykład Karolina Żurowska i Zofia Zawadzka, zajmujące się swoimi karierami bądź majątkami, zwykle nie miały czasu na spełnianie wszystkich powinności idealnej dziedziczki. Patriarchalne oczekiwania pozbawiły je szacunku ze strony mężczyzn, a nierzadko także i kobiet. Jednak z pewnością nie pozbawiły one szacunku Marty Strzeleckiej, która w swojej książce „Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami” postanowiła oddać przestrzeń kobietom niemieszczącym się w definicji odpowiedniej reprezentantki swojej klasy. Chcąc jak najadekwatniej przedstawić postać ziemianek, autorka przyjrzała się każdemu aspektowi z wielką dokładnością. Pochyliła się także nad chłopkami, skupiając się na cechach, które znacząco odróżniały włościanki od bohaterek swojego debiutu.
zdjęcie ze zbiorów Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Lublinie
Podejrzewam, że wizyta w nałęczowskiej szkole stanowiła dla Marty Strzeleckiej istotny moment w procesie pisaniu książki. Przyjeżdżając w tamte rejony, odwiedziła krewnych i bliskich absolwentek oraz nauczycielek. Przejrzała tonę zdjęć i przewertowała mnóstwo gazet. Czytała pamiętniki, listy oraz uważnie badała każdy szczegół mogący stanowić ważny dodatek do historii. Marta Strzelecka stworzyła pozycję, która niesie za sobą wielowymiarowy przekaz. W opowieści o ziemiankach pojawiają się wątki takie, jak możliwości wyboru, kobiece wsparcie, paradoks patriarchatu, czy też proces formowania się edukacji kobiet w Polsce. Życie ziemianek – z pozoru poukładane i wypełnione wartościami, potrafiło obfitować w liczne kontrasty, ugodowe decyzje oraz niemoc w związku z ograniczonym polem manewru odnośnie swojej przyszłości. Ich zadaniem było poszerzanie perspektyw kobiet z niższych klas. A swoich? Niekoniecznie.
Jeśli mielibyście ochotę poszerzyć swoją wiedzę na temat ziemianek, zachęcam Was nie tylko do sięgnięcia po książkę „Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami”, ale również do uczestniczenia w spotkaniu autorskim, które będę miała przyjemność poprowadzić online już 25 października o 18:00. A gdyby okazało się, że Wasz środowy wieczór jest zapełniony innymi aktywnościami, nie musicie się martwić – rozmowa zostanie zapisana na moim facebookowym profilu. Podsyłam Wam link do wydarzenia i mam nadzieję, że już zaczniecie szykować pytania do Marty Strzeleckiej!